niedziela, 13 października 2013

Calibrion- cz. 11

No i jest! W końcu :D jakoś udało mi się napisać, choć w sumie sama nie do końca w to wierzyłam :) w każdym razie miłego czytania i zapraszam do komentowania :)

Skończyli siodłać konie, kiedy Evan wyciągnął trochę już podniszczoną mapę z sakwy przytroczonej do siodła Clowe’a i usiadł na kamieniu jednocześnie rozprostowując ją.  Annalyn stanęła mu za plecami i wbiła wzrok w mapę. Odnalazła małe kropki właściwie na samym skraju mapy i odczytała nazwę swojej wioski oraz innych sąsiadujących z nią. Obok narysowany Las Thriel zdawał się ciągnąć w nieskończoność i zajmował dużą część północnej strony mapy.
- Jesteśmy gdzieś tu, jeżeli się nie mylę- Evan wskazał na punkt mniej więcej po środku ogromnego pasa pustkowia, zajmującego jedną trzecią całej powierzchni zniszczonego pergaminu. – Jak widzisz, tutaj jest wioska. To dość stara mapa, dlatego tutaj las jest mniejszy niż w rzeczywistości. Wioska, koło której jesteśmy, a raczej będziemy, nazywa się Pevereth i została opuszczona po wielkiej wojnie, kiedy to straciła przynależność do któregokolwiek z państw i stała się obiektem napaści wygnanych, których słaby przywódca nie mógł powstrzymać. Ta chata, przy której nocowaliśmy to zapewne dom jakiegoś chłopa, który był zbyt biedny, żeby osiedlić się bliżej rynku. Gdybyśmy się dobrze przyjrzeli pewnie dałoby się znaleźć jakąś zrujnowaną oborę lub chociażby zwykłą szopę, w której mógł trzymać zwierzęta.
 Myślę, że dziś powinniśmy dotrzeć gdzieś w te rejony- powiódł palcem po mapie i wskazał oddalony o kilka centymetrów punkt, który równie dobrze mógł być ruinami zamku, lasem, wioską lub nie wiadomo czym jeszcze.
- Co to?- spytała Annalyn- wygląda jak kupa kamieni.
-To Certion. Kiedyś jedno z największych i najbogatszych miast Mirnoru, teraz jedynie ruiny jeżeli można nazwać tak to, co z niego zostało. Rozegrała się tu bitwa pomiędzy Vanorem a Mirnorem. Miasto zostało doszczętnie spalone i spustoszone, teraz jest właściwie cmentarzem tysięcy żołnierzy.
 Zanim zaczęły się walki, takie jak ta w Certionie, Mirnor był u szczytu świetności. Jego terytorium było wtedy największe i zajmowało prawie cały obszar, który teraz jest pustkowiem. Konflikty zbrojne trwały kilka lat i gdy Vanor w końcu definitywnie pokonał sąsiadujące państwo pustkowie formalnie zostało przypisane do naszego kraju. Tak naprawdę jednak, nikt nie uważa pustkowia za część naszego państwa. To opuszczone tereny na które czasami uciekają przestępcy, a także ludzie skazani na banicję. Tak więc cały ten obszar praktycznie jest niczyj, zarządzany przez pomniejsze grupy barbarzyńców. Kiedy do niego dotrzemy, od granicy Mirnoru będzie nas dzielił około tydzień drogi.
 Wsiedli na konie i ruszyli w kierunku oddalonej o kilkanaście minut wioski.
 - Dlaczego wybuchły walki? – spytała Annalyn
- Jest taka opowieść, że władcy nigdy nie pałali do siebie ciepłymi uczuciami, ale też nigdy nie byli wrogami. Do czasu, gdy córka władcy Vanoru zakochała się i postanowiła wyjść za Johnatana, syna i następcę tronu Mirnoru. Ojcowie próbowali odwieść dzieci od tego pomysłu, jednocześnie obwiniając siebie nawzajem, aż doszło do konfliktu zbrojnego. Podobno w trakcie walk i Johnatan i Amelia zginęli, choć równie dobrze mogło udać im się uciec. Jednak tak jak mówiłem to tylko opowieść, która pozwala dodać tej historii odrobiny romantyzmu, której pozbawiony jest prawdziwy powód tej wojny. Czyli po prostu zachłanność władcy Mirnoru. Zaatakował Vanor z chęcią powiększenia terytorium, lecz nie wyszło mu to na dobre. Został pokonany, a jego królestwo zmniejszyło się prawie o połowę. To nauczka, że zachłanność i chciwość nigdy nie popłaca.
***
  Tak jak Evan przewidywał, niedaleko była opuszczona wioska. Dotarli do niej po około piętnastominutowym kłusie. Przejeżdżali główną drogą i spoglądali na małe drewniane chatki, które pod wpływem upływu lat popadły w ruinę. Wieś nie była duża, w jej ścisłym obrębie znajdowało się około trzydziestu gospodarstw, nie licząc tych oddalonych od centrum  o dobre kilkanaście minut drogi, jak ta, przy której spędzili dzisiejszą noc.
 Annalyn przygnębiona widokiem zapadłych, lekko butwiejących ścian i strzech budynków, nie odzywała się wcale, nie pamiętając nawet o tym, iż obiecała wygarnąć Evanowi co sądzi na temat jego postawy względem niej. Eldorin przemierzał piaszczysty trakt lekkim kłusem, dudniąc kopytami o złoty piasek. Evan z kolei wydawał się równie przygnębiony, a przynajmniej zamyślony, co jego towarzyszka. Wyjechali ze wsi po kilku minutach i teraz mijali tylko pojedyncze domy.
- Dlaczego nikt tu nie zamieszkał?- spytała Annalyn- Chodzi mi o to, czemu nie wprowadzili się tu na przykład barbarzyńcy?
- Wierz mi, to nie jedyne miejsce, które zostało opuszczone. Po prostu Pevereth chyba nie była zbyt bogata w porównaniu do innych miasteczek, więc po prostu ci którzy mieli wybór, woleli mieszkać w większych, bardziej rozległych i wygodniejszych siedzibach.

Dziewczyna chwilę rozważała jego słowa, a potem kiwnęła głową ze zrozumieniem i dalszą godzinę przebyli w prawie całkowitym milczeniu.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Przerwać ciszę

 Niestety muszę wszystkich zawiadomić, że moja wena stanęła w martwym punkcie i nie chce się ruszyć. Tym bardziej mi przykro, ponieważ zauważyłam, że dołączył nowy obserwator, więc bardzo chciałabym nagrodzić go kolejną częścią ;) no i oczywiście zapraszam do komentowania tych już napisanych.
 Wracając do weny, naprawdę bywa kapryśna. Jak już uda mi się coś wydusić, to jest to tak beznadziejne, że muszę skasować. Historia w ogóle nie chce układać mi się w głowie, dialogi dotąd wychodzące spod moich palców lekko i bezproblemowo, teraz oblane są szybkoschnącym betonem. Natomiast brak pisania bardzo mi doskwierał, bo naprawdę lubię to robić, więc mój mózg zaczął kreować zupełnie inną historię, trochę inspirowaną książką, którą ostatnio czytałam. Czasy współczesne i magia. Udało mi się napisać dość długi prolog, ale pierwszy rozdział kasowałam już dwa razy, więc znów coś zaczyna iść nie tak.
 Nie chcę zarzucać bloga, bo jestem dumna z tego co stworzyłam, bo 10 rozdziałów to już coś i liczę, że wena cudownie wróci. I oczywiście żal byłoby mi tylu starannie wypisywanych komentarzy, które naprawdę wiele dla mnie znaczą.
 Tak więc blog nadal będzie istniał, jeżeli byliście niepewni w związku z niepojawiającymi się postami. Dodatkowo, jeżeli ktoś chciałby przeczytać moje wypociny odnośnie książki nr 2, to serdecznie zapraszam na mój profil na deviantart, gdzie wrzucę prolog i może też dalsze rozdziały :)

sobota, 27 lipca 2013

Calibrion- cz. 10

 Szli ścieżką wyznaczoną przez Evana już od kilku godzin, gdy ten zatrzymał się nagle. Podszedł do wysokiego kija wbitego w ziemię. Na korze dało się odczytać lekko zatartą datę. Chłopak przeczytał ją, a następnie rozejrzał się wokoło. Odwrócił się do Annalyn i lekko zaniepokojonym głosem powiedział:
- Wiesz co to jest?- i nie czekając na odpowiedź kontynuował- Tą gałąź zatknąłem w ziemię prawie rok temu. Wyznaczała miejsce gdzie las się kończył. Jak widzisz, teraz jesteśmy cały czas otoczeni drzewami i nie widać końca tej puszczy. Od kilku lat zajmuję się badaniem tego zjawiska. Odkąd mój nauczyciel Zethar zauważył, że las w ciągu kilku lat powiększył się właściwie dwa razy, zlecił mi takie oto wyprawy. Co rok zatykałem kij na końcu puszczy i zawsze gdy wracałem, tego końca widać nie było. Sama przyznasz, że to dość niezwykłe tempo wzrostu, nawet jak na magiczną roślinność. Na razie nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje, ale wielu czarnoksiężników prowadzi już na ten temat badania. Cokolwiek to jest, raczej nie ma zbyt dobrych źródeł. – umilkł, przez chwilę wpatrując się jeszcze w zatkniętą gałąź.
- W takim razie czeka nas jeszcze trochę drogi. Powinniśmy zdążyć. Słońce zajdzie dopiero za dwie godziny. – Chwycił uzdę Clow’a i na powrót ruszył ścieżką. Annalyn podążyła za nim, zaczepiając na chwilę wzrok na wyrytej dacie. – Rzeczywiście, prawie rok temu- mruknęła jeszcze.
 Na skraj lasu dotarli po około godzinie. Rzeczywiście, jeżeli prawdą było to co mówił Evan, Thriel znacznie się rozrósł od czasu jego ostatniej wizyty. Słońce powoli chyliło się już ku zachodowi, więc trzeba było w miarę szybko znaleźć miejsce na nocleg. Na szczęście na razie nie było widać złowrogiego oddziału, więc mogli mieć nadzieję, że ich zgubili. W poszukiwaniu dogodnego miejsca na spoczynek podróżowali jeszcze około pół godziny, aż znaleźli małą, popadającą w ruinę chatkę. Nie rozpalali ogniska, w obawie, że pomimo ich trudnej przeprawy przez las czarni wojownicy mogą nadal podążać ich tropem. Księżyc w pełni dawał wystarczającą ilość światła, alby można bezpiecznie rozsiodłać konie i wybrać miejsce do spania. Pierwszą wartę objął Evan, Annalyn ułożyła się przy ścianie chatki i zamknęła oczy. Myślała o Daellen, o nocy kiedy spotkała tego aroganckiego chłopaka, który posiadał ogromną magiczną moc. Myślała o ucieczce przed czarnoksiężnikiem i jego świtą i w końcu o lesie Thriel, niezwykle dziwnym i magicznym miejscu, które dopiero dziś, w małym stopniu poznała.  Zastanawiała się, jak sama przetrwałaby tą podróż, dochodząc do wniosku, że gdyby nie Evan raczej nie znalazłaby się nawet tutaj. Powoli docierało do niej jak nierozsądną, a może nawet samobójczą rzeczą, była decyzja, którą podjęła pod wpływem emocji. Analizowała powoli tamten dzień, aby rozszyfrować co skłoniło ją aby tak nagle wyruszyć w podróż. Poturbowany, ubrudzony piachem i krwią Saggito, jego głęboka rana na ramieniu i w końcu informacja kto to wszystko zrobił. Przemknęło jej przez myśl, że nawet nie wie do końca, czy to na pewno był jej brat. Być może był to po prostu ktoś podobny, a jej przyjaciel będąc bity, nie zdążył dokładnie przyjrzeć się rysom twarzy napastnika, dodatkowo ukrytych pod kapturem. Dlaczego więc wtedy tak spokojnie nie mogła o tym myśleć? Mogła po prostu przeanalizować sytuację, a nie siodłać konia i wyruszać do Mirnoru, żeby stoczyć bitwę z, o wiele potężniejszym niż ona, bratem. Kiedy tak rozmyślała, do głowy powróciły jej wszystkie podłe rzeczy, które w swoim życiu uczynił jej brat. Od upokorzeń, gdy była mała, poprzez groźby, strach, w którym żyła, kiedy rodzice zostawili ją na miesiąc pod jego opieką.  Przez zaklęcia, które czasami na nią rzucał i nabijał się z jej cierpienia, aż do sytuacji, w której prawie doprowadził do śmierci jej najlepszego przyjaciela, którego traktowała niemal jak brata, i którego kochała bardziej od prawdziwego. I zrozumiała. Te wszystkie podłe występki powoli zbierały się w jedną wielką całość. Przez kilkanaście lat. A teraz, ten wypadek po prostu przelał czarę goryczy. Nie istotne dla niej było czy to rzeczywiście był on. Wystarczyło, że to mógł być on. Coś w niej pękło, nienawiść, która od kilku lat zbierała się w jej sercu, wybuchła, skłaniając ją do tego, można by ująć, szalonego kroku. Dodała jej siły i wiary, że może go pokonać. A wiara ta, dzień w dzień, powoli ją opuszczała.  Otworzyła usta z zamiarem zapytania o coś Evana, ale zrezygnowała. Jeszcze przez chwilę myślała o swojej podróży, aż zmorzył ją niespokojny sen.
                                                                         ***
-Hej, nie krzycz tak, spokojnie… - usłyszała cichy szept i poczuła dotyk ręki, która lekko potrząsała jej ramieniem. Otworzyła gwałtownie oczy i ujrzała lekko zaniepokojoną twarz Evana. Potrząsnął nią raz jeszcze, po czym puścił jej ramię i powiedział- darłaś się tak, że mogłabyś obudzić nieboszczyka. Nie po to nie rozpalamy ogniska, żeby potem w nocy dawać sygnały naszym wrogom.
- Skoro tak się darłam, to może pomyślą, że ktoś już nas zamordował i dadzą sobie spokój- odburknęła Annalyn, powoli otrząsając się z koszmaru. - już czas na moją wartę?
-Nie, jeszcze co najmniej 3 godziny. Połóż się i spróbuj tak nie wrzeszczeć, bo będę zmuszony znów cię obudzić, a następnie zakneblować.
- Naprawdę bardzo zabawne, bardzo… - powiedziała i odwróciła się plecami do współtowarzysza.
 Evan uśmiechnął się pod nosem i zwrócił wzrok ku lesie Thriel. Nadal widoczny ciemny pas po zachodniej stronie chatki budził niepokój i grozę.
Rośnie coraz szybciej- myślał- dziś musieliśmy się przedzierać o godzinę dłużej… na początku różnice pomiędzy kijem a skrajem lasu wynosiły najwyżej piętnaście minut.
- Co się tam dzieje? – szepnął do siebie
- Mówiłeś coś?- wymamrotała na wpół śpiąca Annalyn
- Nie, nic. Śpij, bo zaraz obejmujesz wartę. A nie chce ryzykować, że zaśniesz i coś nas znienacka zaatakuje.
- Zawsze jesteś taki niemiły, czy po prostu trafiłam na twój zły hmm… tydzień? O przepraszam, już raczej „dwutydzień”. Nie mógłbyś chociaż raz odpowiedzieć normalnie na pytanie? Bez tych swoich ironicznych komentarzy? Bądź co bądź, to ty się do mnie przyczepiłeś, nie ja do ciebie.
- I dobrze zrobiłem, bo prawdopodobnie już byś nie żyła, albo teraz siedziała przywiązana do drzewa jako więzień.- widząc, że Annalyn odwraca się z zamiarem wszczęcia kłótni, dodał pospiesznie- Śpij. Naprawdę. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Dziewczyna zawahała się przez moment po czym na powrót się położyła.
- Tylko nie myśl, że ci odpuszczę. Rano sobie porozmawiamy.

-Tak, tak, wiem… Dobranoc


Trochę dłuższy niż zazwyczaj, zgodnie z życzeniem Myth. ;) ale nie wiem czy będziesz zadowolona :) miłego czytania

środa, 24 lipca 2013

Calibrion- cz.9

 Na miejsce dotarła, tak jak mówił Evan, po około 20 minutach. Zastała chłopaka z zamkniętymi oczami, stojącego niemal tuż przy drzewach. Ręce, na pozór rozluźnione i zwieszone swobodnie wzdłuż ciała, miał napięte, a z jego palców żarzył się delikatny, niebieski blask. Napastnicy byli jeszcze daleko, ale zbliżali się z każdą chwilą.  Dziewczyna patrzyła na towarzysza, to znów na zbliżających się jeźdźców. Eldorin niespokojnie strzygł uszami, co chwila grzebiąc w ziemi kopytem. Podeszła do niego i zaczęła go uspokajać gładząc powoli po łbie. Rzuciła okiem na wierzchowca Evana, gotowa podejść i uczynić z nim to samo, jednak tamten stał spokojnie, nie wykazując żadnych oznak strachu.
Chłopak niespodziewanie przerwał zaklęcie i odwrócił się.
-Tarcza ochronna wokół puszczy powinna utrzymać się przez około godzinę, minimalnie pół, jeżeli ten czarnoksiężnik naprawdę wiele potrafi. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu, więc zdążyłem jedynie wyczarować ruchome piaski.  Miejmy nadzieję, że zanim mag się zorientuje, zdążą wchłonąć kilku ludzi. A teraz wchodź do lasu. To nasza jedyna szansa  by ich zgubić. – pstryknął palcami i krzewy zaczęły odsłaniać wąską dróżkę. Z każdym ich krokiem zarośla powracały znów na miejsce zasłaniając drogę wyczarowaną przez Evana.
-Jakim cudem dotarłeś tutaj tak szybko? Ten koń… on nie jest zwyczajny prawda?
Chłopak uśmiechnął się.
-Ten koń, ma na imię Clow. I nie, nie jest zwyczajny. Jest mój- wyszczerzył zęby
Annalyn przewróciła oczami i poklepała po szyi swojego wierzchowca idącego tuż za nią.
-Powiedziałeś, że miałeś mało czasu. Jakim cudem wyczarowałeś ruchome piaski? Nie znam osoby, która umiałaby to zrobić w krócej niż godzinę.
-Jestem po prostu utalentowany… wracając do konia muszę przyznać, że czasami funduję mu mały doping. Żywi się specjalną karmą, niedostępną dla nikogo innego prócz mnie. Ale i tak jest najszybszym koniem jakiego widziałem. Karma nie odgrywa tutaj aż tak wielkiej roli i jeżeli tak dalej pójdzie, będzie musiał się nią podzielić z Eldorinem, ponieważ nie zawsze jest miejsce, w którym można się schować. Swoją drogą, wiesz co to za las?
-Nie… ale czuje się tutaj prawie jak w domu.
-To Thriel- odpowiedział Evan z błyskiem w oku.- nic dziwnego, że go znasz. Rośnie niedaleko twojej wioski.
- Tak wiem. Chodzę tam po kwiaty…
-Słucham?
-Chodzę. Tam. Po. Kwiaty. Co cię tak dziwi?
- Sama?
- A przepraszam z kim mam chodzić? Nie mieszkam z nikim z rodziny i raczej nie chodzę do wioski i nie proszę, żeby ktoś wziął mnie za rączkę i zaprowadził do wielkiego strasznego lasu, bo się boję.
Evan popatrzył na nią, ale jego wzrok nie wskazywał nawet cienia irytacji. Raczej lekkie zdziwienie.
Po chwili milczenia głos chłopaka na nowo przerwał ciszę.
- Annalyn, Thriel zwykle nie pozwala na przekroczenie pierwszej linii drzew. Jak być może zauważyłaś, lub wyczułaś, nie jest on… zwykły. Gromadzi moc, z której siłę czerpią wszyscy czarnoksiężnicy. I nie wpuszcza ludzi, którzy nie są tego godni.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, że najwyraźniej, będziesz potężną czarodziejką. Choć trudno w to uwierzyć.– mruknął.
Annalyn pufnęła ze złością, jednak chłopak ją zignorował.
- Na początku otoczyłem cię zaklęciem ochronnym, które miało cię tutaj utrzymać wraz ze mną, ale najwyraźniej nie jest ci potrzebne. I dobrze. Jeden czar mniej to zawsze jakaś ulga. Chodź, jeżeli chcemy stąd wyjść przed zmrokiem, a tak byłoby zdecydowanie lepiej, to musimy trochę przyspieszyć. W tym lesie także mieszkają zwierzęta. I bynajmniej nie można nazwać ich sympatycznymi. Miejmy nadzieję, że jak wyjdziemy po drugiej stronie, nie natkniemy się znowu na ten oddział.
- Jesteś pewien, że to nie byli zwykli barbarzyńcy?
- Tak, trochę ich znam i zapewniam, że to na pewno nie oni.
- Więc kto? I dlaczego nas ścigali?
-Nie wiem, ale coś mi mówi, że niedługo się tego dowiemy.


Calibrion- cz.8

Po rozległej równinie pędziło ku nim tuzin jeźdźców na karych koniach. Ich czarne płaszcze ozdobione były elementami ze srebra, które lśniły w słońcu. Jadący na ich czele mężczyzna, jak można było się domyślić, dowódca wojowników, oprócz zatkniętego za pas miecza trzymał również szablę, którą wymachiwał nad głową, popędzając jednocześnie swoich podwładnych. Od obozu dzieliło ich zaledwie ok. 500 metrów. Annalyn szybko wskoczyła na konia i ruszyła w przeciwną stronę.
-Na co czekasz?! –wrzasnęła w kierunku towarzysza, który siedział na koniu, lecz najwyraźniej nie miał zamiaru się ruszyć.- Zaraz nas dopadną! Chcesz skończyć jako głowa nabita na pal? Bo nie sądzę, żeby chcieli pozostawić nas przy życiu, jak już nas okradną.- krzyczała stojąc kilka metrów od chłopaka. Eldorin bacznie strzyżąc uszami był przygotowany do biegu.
-To nie są zwykli barbarzyńcy- odparł Evan, usilnie wpatrując się w zbliżający oddział.
-Co mówisz?!- głos dziewczyny nabierał histerycznego zabarwienia.
- Dowódca żadnego oddziału na tych terenach nie ma w zwyczaju tak głośno krzyczeć, ani tym bardziej wymachiwać bronią w powietrzu. Ma to raczej służyć odwróceniu uwagi od czegoś… albo od kogoś. –nadal wpatrując się w tłum, który był już niebezpiecznie blisko, kontynuował swój wywód- na pewno nie są to okoliczni bandyci. Patrząc po strojach i sposobie w jakim się poruszają, można sądzić, że są doskonale wyszkolonymi wojownikami. Płaszcze z czarnej skóry ozdobione błyskotkami, raczej nie są domeną ludzi wygnanych, nawet jeżeli napadaliby na dość bogatych podróżnych. Zastanawiam się tylko, skąd są i dlaczego nas ścigają…
-Evan, natychmiast rusz się z miejsca! Oni zaraz tu dotrą, a ja nie mam zamiaru widzieć, jak zostajesz brutalnie zamordowany! I tym bardziej sama nie chcę tu zginąć.
- Szukam… Ha! Wiedziałem, że kogoś ukrywają. – powiedział jeszcze po czym spiął konia i dosłownie wystrzelił do przodu mijając Annalyn.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy, ale zaraz do porządku przywołał ją krzyk najeźdźców, więc popędziła Eldorina w ślad za Evanem. Dogonienie go zajęło jej dobre kilka minut. Galopowali przez prerie co jakiś czas oglądając się za siebie. Co prawda oddalili się trochę od ścigających jednak nadal widzieli ich ciemne sylwetki.
- Długo tak nie pociągniemy- mruknął Evan- wzięli ze sobą czarownika, który prędzej czy później zirytuje się w końcu i rzuci na nas jakieś zaklęcie.
- Nie możesz go powstrzymać? Przecież też umiesz czarować…
-„Przecież też umiesz czarować” – przedrzeźnił ją- chyba zrozumiałe jest, że skoro cały czas uciekam przed bandą ludzi, którzy chcą mnie dopaść i niewiadomo co jeszcze zrobić, nie jestem wstanie dostatecznie się skupić. Owszem, potrafię wyczarować w miarę odporną tarczę ochronną, co samo w sobie łatwe nie jest, ale jeżeli ten ich czarownik jest potężny, to będziemy potrzebowali czegoś znacznie silniejszego. I żeby wykonać to jak należy, potrzebuje kilku minut oraz podłoża na którym mógłbym pewnie stanąć, nie bojąc się, że wypadnę, albo dopadnie mnie zgraja rządnych krwi żołnierzy z czarnoksiężnikiem, który może zrobić z nami wiele gorszych rzeczy niż tylko uśmiercić. Rozumiesz?
-Tak- odpowiedziała ponuro- więc co proponujesz? Mamy tak uciekać, aż nasze konie opadną z sił i zrzucą nas na jakieś pustkowie?
Evan rzucił jej przelotne spojrzenie
- Niedaleko stąd jest las. Tam się zatrzymamy. Pozwoli on mi stworzyć silną tarczę obronną i ewentualnie przygotować zasadzkę. Nie mogę jednak tracić czasu. Kiedy zobaczę puszczę na horyzoncie, ruszę do przodu i zostawię cię w tyle. Dotrę tam szybciej niż ty i zacznę się przygotowywać. Będziesz musiała dotrzeć tam sama.
- Niby jakim cudem chcesz być tam przede mną? Galopujemy już prawie najszybciej jak się da.
- Ty zapewne tak… ale ja...- uśmiechnął się lekko- to jeszcze nie są wszystkie możliwości mojego wierzchowca- to mówiąc poklepał łagodnie rumaka po szyi.
Annalyn popatrzyła uważnie na bułanego konika. Rzeczywiście, do tej pory, w porównaniu do Eldorina, wcale nie wydawał się zmęczony.
Po kilkunastu minutach na horyzoncie pojawił się pas zieleni.
- Dojechanie tam zajmie ci około  20 minut- rzekł Evan- jedź cały czas prostu przed siebie. Spotkamy się na skraju.
-Mogę Ci jakoś pomóc? Bądź co bądź, też umiem czarować
Chłopak posłał jej drwiące spojrzenie po czym zawołał- Możesz spróbować, rzucić na siebie jakieś zaklęcie ochronne. Wystarczy jeżeli chcieliby cię zestrzelić z łuku. No chyba, że nie znasz zaklęcia. Wtedy módl się, żeby cię nie dogonili.

Wystrzelił przed siebie jak strzała. Dziewczyna przez ułamek sekundy patrzyła zdziwiona jak jej towarzysz oddala się z prędkością o jaką nikt nie podejrzewałby konia, a następnie wściekła wrzasnęła jeszcze za nim -Oczywiście, że znam zaklęcie!- i popędziła Eldorina.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Calibrion- cz.7

Gdy ognisko zaczęło dogasać, zmęczona Annalyn wstała z miejsca aby obudzić Evana. Zanim jednak doszła do jego miejsca spoczynku chłopak poderwał się z miejsca i czujnie rozejrzał na boki. Spojrzał na ognisko, potem na jego towarzyszkę po czym skinął głową.
-Połóż się- powiedział cicho.
-Śpisz niczym królik. Najdrobniejszy szelest cię budzi. Jak w ogóle możesz zasypiać?
-Reaguje tylko na odgłosy, które nie są naturalne, czyli np. na twoje kroki.- mruknął.
Annalyn uniosła brwi z lekkim podziwem po czym położyła się, otuliwszy się uprzednio płaszczem, ponieważ wygasłe ognisko nie dawało już tak dużo ciepła.
-Mnie będziesz musiał budzić, bo sama na pewno nie wstanę gdy usłyszę twoje kroki. Nie mam takich zdolności. Zwłaszcza, że nie spałam od kilku dni.- rzuciła przez ramię.
Chłopak uśmiechnął się lekko.
- A powinnaś. Jak podróżuje się samemu, takie umiejętności się przydają.- powiedział, nie oczekując odpowiedzi. Odwrócił się w stronę pól rozciągających się wokół ruin, aż po sam horyzont. W świetle księżyca, poruszane wiatrem wyglądały niczym morze. Nadal czujny, zaczął rozmyślać.
***
 Gdy Annalyn obudziła się, Evan właśnie siodłał swojego konia.
-Właśnie miałem cię budzić. – powiedział.- czas ruszać w dalszą drogę. Następny przystanek mamy przy rzece Orin, a to ładne kilkanaście kilometrów drogi stąd.
- Poczekaj chwilę… My? Masz zamiar jechać ze mną?
- Mam coś do załatwienia na dworze Mirnoru. – rzekł, a jego twarz spochmurniała. Odwrócił wzrok i wskoczył na konia. – pospiesz się- rzucił jeszcze a potem skierował wierzchowca w stronę najłagodniejszego zejścia ze wzgórza.
Annalyn potrząsnęła głową ze złością i w pośpiechu chwyciła płaszcz. Narzuciła go na ramiona i osiodławszy na powrót Eldorina ruszyła za chłopakiem. Po głowie cały czas chodziła jej myśl mówiąca aby zostawiła Evana, który nawet nie pytając jej o zdanie postanowił jej towarzyszyć, a nawet „objąć dowodzenie”. Jakim prawem, ośmiela się planować ich trasę i czas postoju, przecież kilka godzin temu się spotkali. Wzburzona dziewczyna przyspieszyła tempa gotowa wytknąć Evanowi wszystko, po czym ostentacyjnie odjechać, kiedy odezwał się w jej głowie zdrowy rozsądek i powoli zaczął przejmować kontrolę nad emocjami. Podróżowanie we dwójkę na pewno jest bezpieczniejsze. Zwłaszcza, że zbliżali się do granicy państwa. Aby dotrzeć do Mirnoru czeka ją kilka dni przeprawy przez nienależące do nikogo dzikie ostępy, zamieszkiwane głównie przez ludzi skazanych na wygnanie, żyjących teraz jedynie z napaści na podróżników. Zresztą Evan, całkiem dobrze orientował się w tych terenach. Nie był typem osoby, która mieszkając na królewskim dworze, nigdy nie wyszła za mury miasta. Sądząc po łuku, a także, jak zdążyła zauważyć dziś rano, mieczu przytroczonym do boku chłopaka, był też dobrym wojownikiem. Coś jeszcze… -Annalyn zmarszczyła brwi. – Tak… magia. Potężna. Dużo większa niż jej. Dużo większa niż magia jakiegokolwiek człowieka w jej wieku mieszkającego w jej wiosce, jeżeli nie nawet na całym terytorium podległym królestwie Vanoru. Umiejętności magiczne Evana zdecydowanie przekraczały normę jeżeli chodzi o osoby  w jego wieku. Co prawda poznała jedynie garstkę z jego czarów, które bynajmniej niezwykłe nie były, lecz gdy unicestwił jej zaklęcie poczuła ogromną moc, gotową wybuchnąć w każdej chwili, jeżeli tylko zaszła by taka potrzeba. Niezwykłe nie było tylko to, że Evan w swoim wieku ma w sobie tak potężną magię, niezwykłe było także to, że prawie bez problemu potrafił ją utrzymać. A z taką potęgą, niejeden dorosły czarownik nie miałby szans.
 Annalyn popatrzyła na swojego towarzysza.
- Skąd jesteś? – zapytała
- Z Brae. To wioska w północnej części …
-Vanoru. Tak wiem. Czyli jednak tam mieszkasz- dodała z zamyśleniem
-Słucham? Co znaczy jednak?
-Nie, nic.- zreflektowała się- To niedaleko mnie. Jestem mieszkanką wioski Daellen.
- Mój ojciec jeździł tam czasami kupować zioła- uśmiechnął się Evan.
-Nasza wioska z nich słynie.- Myśli Annalyn powędrowały w kierunku domu. Pola, Las Thriel, jej chatka, Saggito… ciekawa była jak sobie teraz radzi. Zapewne nie był zadowolony z jej wiadomości, ale cóż innego mogła zrobić? Coś byś wymyśliła- odezwał się głos w jej głowie.- Pewnie tak. Być może jestem czasami zbyt porywcza. -Jej twarz rozjaśnił lekki uśmiech kiedy przypomniała sobie słowa Saggito, proszącego ją o podejmowanie rozsądnych decyzji. No cóż, nic jeszcze nie wskazuje na to, że ta była pochopna. –Jeszcze nie dotarłaś do zamku- znów ten sam głos uświadomił jej, że tak naprawdę to co najgorsze, rozpocznie się dopiero z chwilą spotkania z jej bratem.
 Po kilku dniach wędrówki znaleźli się po za granicami państwa. Szybciej, niż ona sama miała dotrzeć, gdyby poruszała się trasą wyznaczoną wcześniej w domu. Po drodze nie natknęli się na żadne hordy barbarzyńców, a podróż mijała im bez przeszkód. 
 Kiedy kolejnego dnia rano, przygotowywała Eldorina do drogi kiedy usłyszała cichy głos Evana:
- Oho, zaczynają się kłopoty.




niedziela, 23 czerwca 2013

Calibrion- cz. 6

Cofała się powoli. Wiedziała, że nic jej to nie pomoże. Poczuła za sobą zimną ścianę zrujnowanego zamku. Przeciwnik wycelował palcem w przygasłe ognisko na nowo wzniecając ogień. Odrzucił kaptur i usiadł na kamieniu. Dziewczyna ujrzała jego zaskakująco młodą twarz, oświetloną teraz ciepłym blaskiem płomieni. Mógł mieć najwyżej 18 lat. Spoglądał na nią, co chwila pstrykając palcami, z których uwalniały się niebieskie iskry.
- Co tu robisz?- zapytał
Patrzyła na niego przez chwile za nim zdołała odpowiedzieć.
-Jadę do Mirnoru- odpowiedziała lekko drżącym głosem
-Sama?- chłopak lekko przechylił głowę przyglądając się jej
-To, że jestem dziewczyną nie oznacza, że muszę podróżować z opiekunem- mruknęła już trochę mniej przestraszona. – umiem o siebie zadbać.
-Właśnie widziałem-parsknął- tym zaklęciem nie zabiłabyś nawet wilka. Naprawdę sądzisz, że dałabyś radę chociażby jednemu rozbójnikowi, a co dopiero całej hordzie? Mnóstwo ich w tych okolicach. A ich ofiarą najczęściej padają właśnie takie dziewczyny jak ty.
- To znaczy jakie?- Annalyn oderwała się od skały i ruszyła w kierunku ogniska. Nie do końca wiedziała, czy ten chłopak nie zrobi jej krzywdy, ale emocje były silniejsze od zdrowego rozsądku.
-Niedoświadczone, samotne, bezbronne…
-Uważasz, że jestem bezbronną, biedną, małą dziewczynką?- w jej głosie rozbrzmiewał gniew.
Przyglądał jej się dłuższą chwilę z zainteresowaniem.
 Szczupła, ale nie chorobliwie chuda. Ubrana w zieloną, lnianą tunikę do kolan i wysokie buty ze skóry. Zielony płaszcz również z lnu, teraz był przerzucony w nieładzie przez jedno ramię. Jej rude, falowane włosy teraz upięte w luźny kok kontrastują z  jasną cerą i ciemnymi oczami, rzucającymi wyzwanie. Odważna-ocenił- zapewne uparta. Lekko przechylił głowę- I nie brzydka- dodał z lekkim uśmiechem.
-Jestem Evan- powiedział
Dziewczyna również oceniła chłopaka.- Na pewno jest wojownikiem, a przynajmniej umie walczyć-pomyślała patrząc na jego miecz oraz łuk. Był ubrany w podobny strój do tego, w którym ona sama chodziła. Był najodpowiedniejszy na długie wędrówki. -A więc, podróżuje. – Przesunęła wzrok na jego twarz. -Młody, być może w jej wieku, ale doświadczony. Nie wiedziała skąd to wie, być może z wyrazu jego twarzy, sposobu w jaki na nią patrzył. Brązowe włosy opadały mu na czoło skrywając trochę oczy, które mogły być w każdym kolorze, lecz teraz w świetle ognia wydawały się zupełnie czarne.
-Annalyn – rzuciła – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. –wysunęła zuchwale podbródek do przodu.
Evan uśmiechnął się lekko i odpowiedział z przekorą- To się jeszcze okaże. Po tych słowach wstał i zaczął rozsiodływać swego gniadego konia. Położył siodło na niskim murku, poklepał swojego wierzchowca i szepnął mu coś do ucha. Tamten posłusznie podreptał w stronę Eldorina. Annalyn patrzyła na tę scenę przez chwilę po czym dotarło do niej co oznacza rozsiodłanie konia.
-Zamierzasz tu zostać?
-Nie będę podróżował nocą- odpowiedział chłopak
-Aha, czyli mam rozumieć, że spędzisz tu całą noc?
-Masz zamiar mnie wyrzucić? – spytał z drwiną- nie dasz rady, i tak jestem silniejszy- uśmiechnął się. Dziewczyna zamarła oburzona, próbując wymyślić jakąś ripostę, ale niestety nic nie przychodziło jej do głowy. Evan  zdjął płaszcz i położył go na ziemi obok ogniska, dokładnie po przeciwnej stronie Annalyn.- Proponuje, abyśmy trzymali warty. Tu nie jest bezpiecznie, zwłaszcza nocą. Śpij. Obudzę cię za kilka godzin.
-Nie jestem zmęczona
-Nie? W takim razie dobrze. Obudź mnie, kiedy ognisko zacznie przygasać.- Obrócił się tyłem do niej i położył na płaszczu.
-Tylko tyle? Nie masz mi nic do powiedzenia? Pojawiasz, się ni stąd ni zowąd, przyprawiając mnie prawie o zawał serca a teraz kładziesz się spać jak gdyby nigdy nic? Nie znam cię, wiem tylko, że masz na imię Evan co wcale nie oznacza, iż nazywasz się tak naprawdę.  Skąd mam wiedzieć, że kiedy zasnę ty mnie nie okradniesz lub nie zabijesz?- była zła
Chłopak odwrócił się znów rzucając jej drwiące spojrzenie.- Naprawdę sądzisz, że gdybym chciał cię zabić, czekałbym, aż zaśniesz? Gdybym naprawdę chciał cię uśmiercić, już byś nie żyła.

Annalyn pufnęła z niezadowoleniem. Wiedziała, że tamten ma rację, ale nie zamierzała powiedzieć tego na głos. Oparła się o kamień i ostentacyjnie utkwiła wzrok w horyzoncie. 


Calibrion- cz.5

Kolejne dni wyglądały bardzo podobnie. Postój w południe, gdzieś w zacienionym miejscu, aby schronić się przed ostrym słońcem, a następnie kłus aż do zapadnięcia zmroku. Zatrzymywała się zwykle w osłoniętych miejscach, czasami w stertach kamieni, innym razem w lesie. Droga nie mijała jej jednak spokojnie ponieważ cały czas miała wrażenie, że ktoś za nią idzie. Nie widziała jednak nic gdy odwracała się gwałtownie aby rzucić okiem na ścieżkę, którą przemierzała. Nocami spała bardzo mało, wsłuchując się w odgłosy natury i podskakując lekko za każdym razem gdy usłyszała jakiś głośniejszy dźwięk.
 Po około tygodniu wędrówki brak snu dał w końcu o sobie znać. Annalyn zasypiała w siodle,kilka razy prawie spadła, więc pierwszy raz od kilku dni z ulgą powitała zbliżającą się noc. Zatrzymała się w ruinach zamku, leżących nieopodal wyznaczonego szlaku. Rozsiodłała Eldorina i poszła poszukać suchych gałęzi na ognisko. Nie uzbierała ich zbyt dużo, ale wystarczająco na małe ognisko. Podgrzała wodę do której wrzuciła kilka listków zielonej herbaty oraz odrobinę ziela industrii aby dodało jej trochę siły. Owinęła się kocem i trzymając kubek z naparem w rękach zapatrzyła się w horyzont. Myślała o swojej wiosce, o Saggito, o lesie Thriel.
-Co ja robię? – powiedziała cicho. –Nie mam szans z moim bratem. Jego magia jest potężna… a moja?- pstryknęła palcami, z których natychmiast wystrzeliły nitki zielonego światła, oplatając powoli jej dłoń. Przyjrzała się im po czym opuściła rękę jednocześnie każąc promieniom zgasnąć. Znów otaczał ją tylko blask dogasającego ogniska. Położyła się i utkwiła wzrok w niebo. Była pełnia a tysiące gwiazd mrugało do niej z odległości kilkunastu milionów kilometrów.
 Nagle usłyszała parsknięcie. To Eldorin nadstawiał uszy i potrząsał głową, jednocześnie grzebiąc kopytem w piasku.
-Co się stało?- rzuciła półgłosem, po czym odpowiedziała sobie sama.- ktoś się zbliża. Poderwała się na nogi i zasypała ognisko. Chwyciła siodło z zamiarem osiodłania Eldorina lecz uświadomiła sobie, że nie ma na to czasu. Widziała ciemny zarys postaci, która zbliżała się w jej stronę. Pod wpływem kłusu, płaszcz tajemniczego osobnika powiewał na wietrze nadając mu jeszcze groźniejszy wygląd.
 Dziewczyna położyła rękę na sztylecie jednocześnie zdając sobie sprawę, że wiele nim nie wskóra. Kiedy nieznajomy przybliżył się jeszcze bardziej, przywołała w myślach moc i strzeliła w niego strumieniem jaśniejącej energii. Nie był to może zadziwiający wyczyn, ale na nic innego nie było jej teraz stać. W zielonym świetle dawanym przez zaklęcie, Annalyn zobaczyła tylko półuśmiech zakapturzonego, po którym on pstryknął palcami tłumiąc czar dziewczyny. Wydała zduszony okrzyk nie spodziewając się  takiego obrotu spraw. Myślała, że pomimo iż strumień był niewielki, przynajmniej na chwilę obezwładni przeciwnika, dając sobie czas na zaciśnięcie popręgu i wskoczenie na siodło.
- Czary na niewiele ci się zdadzą - mruknął mężczyzna.



Calibrion- cz.4

 Zapakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Ubrania, bieliznę, zapas jedzenia oraz ziół, a także księgę z podstawowymi eliksirami. Dzwony w kościele we wsi wybijały 2 kiedy dziewczyna otworzyła drzwi. Gdy już miała je zamknąć, jej spojrzenie padło na leżący wisiorek. Szybkim ruchem ręki chwyciła go i wrzuciła do torby. Najciszej jak potrafiła wyszła na ganek i ruszyła w stronę stajni. Wyprowadziła stamtąd wcześniej już osiodłanego kucyka, i umieszczając na jego grzbiecie jej skromny bagaż usadowiła się w siodle.
- Jedziemy Eldorin- szepnęła do ucha wierzchowcowi i lekko ścisnęła go łydkami. Konik od razu ruszył, przecinając ciszę stukotem kopyt.
Mijając zakręt, gdzie straciła z oczu swoją chatkę dopadły ją wyrzuty sumienia. Może nie powinna zostawiać jeszcze Saggito. W końcu jego rana na ramieniu nadal nie wyglądała dobrze, chociaż powoli zaczynała się goić. Od 3 dni gdy usłyszała o haniebnym postępku jej brata nie mogła usiedzieć w miejscu, aż ostatecznie postanowiła do niego pojechać. Jej magia wzrastała z każdym  dniem, a gdy dojedzie do Królestwa Mirnor powinna być na tyle silna aby stawić mu czoła. Saggito gdy rano się obudzi znajdzie kartkę ze szczegółowymi informacjami co do leczenia, maści oraz sakiewkę z monetami aby mógł zaopatrzyć się w jakąś żywność gdy już wszystko ze spiżarni zostanie zjedzone.
-Poradzi sobie- mruknęła aby uspokoić sumienie.- Prawda Eldorinie?
Kucyk w odpowiedzi potrząsnął głową i parsknął cicho.
Annalyn roześmiała się i już trochę uspokojona zaczęła planować etapy podróży.

***
Koło 11 nad ranem zmusiła się żeby wstać. Przystanek zrobiła dopiero koło 8 kiedy już była zbyt zmęczona i obolała. Ułożyła się w cieniu starego dębu i zdrzemnęła. Eldorin ostrzegłby ją przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem więc dziewczyna spała spokojnie.
Przetarła oczy i nadal zmęczona podniosła swój płaszcz na którym leżała. Wylała trochę wody z bukłaku na ręce aby umyć twarz. Dzięki temu zabiegowi, trochę bardziej rozbudzona znów wskoczyła w siodło i ruszyła w dalszą drogę.
Ścieżka prowadziła teraz przez las, nie tak gęsty i mroczny jak Thriel lecz osłaniający na tyle od promieni słonecznych, że Annalyn po półgodzinie zaczęło się robić zimno. Zarzuciła na ramiona płaszcz nadal lekko ubrudzony od mchu i piasku i zaczęła się bacznie rozglądać. Od czasu gdy wstała miała wrażenie, że ktoś stale ją obserwuje. Gdy jednak się odwracała, jej wzrok nie napotykał niczego co mogło wydawać się dziwne. Pomimo słonecznego dnia dziewczyna czuła się nieswojo, a to wrażenie spotęgował jeszcze otaczający ją las.  Zdenerwowana odwróciła się znów i tym razem wydawało jej się, że zauważyła jakiś ruch.
-Głupia, to na pewno jakieś zwierzę. Uspokój się wreszcie. – mruczała pod nosem nieświadomie zaciskając dłoń na rękojeści małego sztyletu przytroczonego do jej paska. Odetchnęła, wyprostowała się pogoniła trochę swojego wierzchowca.

- Im szybciej wydostanę się z tego lasu tym lepiej.- myślała.

Calibrion- cz.3

- Teraz gadaj, kto cię tak urządził? Bo raczej nie mógł to być jakiś okoliczny włóczęga zważając na twe umiejętności szermiercze.
Saggito spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami.
- Owszem, nie mógłbym nazwać go włóczęgą… -powiedział cicho. – Annalyn obiecaj mi coś, cokolwiek powiem nie podejmuj pochopnych decyzji- mówił poważnie.
- Ja i pochopne decyzje? No naprawdę, zadziwiasz mnie. Chyba, musieli cię mocno trzepnąć w głowę. Hej, rozmawiasz ze mną. Poukładaną, spokojną, inteligentną mną. Chyba nie sądzisz, że mogłabym zrobić coś bez namysłu.
-Tak, jesteś zwłaszcza poukładana i spokojna. Obiecaj mi, że zanim ci powiem…
-Ok, ok obiecuję! No więc?
- Był ubrany w czarny płaszcz. Właściwie było ich 3. Najprawdopodobniej dowódca i podwładni. Na koniach. Niosłem przesyłkę dla ciebie z Avangnoru. Przybyli za mną i próbowali mi ją odebrać. Nie w tym rzecz, że było ich 3. Myślę, że pokonałbym ich bez problemu... przynajmniej nie wyglądali na wybitnie uzdolnionych w dziedzinie władania mieczem.
-Ale?
-Ale mieli moc. Znaczy on miał. I to potężną. Nie chodzi mi o jakieś tam błahe sztuczki jakimi czasami posługują się kuglarze. To naprawdę była mroczna magia. Czułem to gdy się zbliżyli. Prawie mnie nie dotknęli, czarownik rzucił na mnie czar. To było jakby ktoś rzucał we mnie niewidzialnymi nożami i jednocześnie walił pięścią. Nigdy nie widziałem takiego zaklęcia, być może dlatego , że nie znam zbyt wielu osób znających tak potężne i straszne czary. Kiedy upadłem wyrwali mi list, a jeden z nich podszedł i przeciął mi ramię jakimś mieczem. Więcej nie pamiętam.
- Wiesz, kto był dowódcą?
-Annalyn… to był twój brat- powiedział cicho Saggito.
Dziewczyna upuściła garnuszek z maścią który z głośnym brzękiem rozpadł się na podłodze.
***
Powoli usiadła na krzesło cały czas zszokowana tą informacją. Co prawda owszem, jej brat (bynajmniej nie ukochany) nie był zbyt dobrym człowiekiem. Lubił władzę i czasami potrafił być naprawdę bezlitosny. Pamiętała gdy kiedyś przez przypadek stłukła jego ulubioną szklaną kulę. Myślała, że ją zabije. Miała wtedy tylko pięć lat, ale doskonale pamiętała wyraz furii w jego oczach które z niebieskich w jednej chwili zmieniły się na granatowe. Gdyby wtedy nie weszła matka… Nie wiedziała do czego mogłoby dojść. Wiadomość o tym, że ktoś z jej rodziny był tak podły aby tak poturbować jej przyjaciela zdecydowanie ją obrzydzał. Nigdy nie sądziła, że brat, pomimo swoich humorów jest zdolny do czegoś takiego. Nie widziała go od 2 lat kiedy to przybył aby poinformować ją, że przenosi się do któregoś z sąsiednich krajów aby zamieszkać na dworze jako główny magik. Od tamtej pory nie dostała od niego żadnej wiadomości. Nie sądziła, że kiedykolwiek wróci. A tym bardziej, że prawie zabije Saggito.
- Jesteś pewien? – zapytała po chwili milczenia- Jesteś całkowicie pewien, że to mój brat?
-Widziałem go tylko raz Annalyn. I to 2 lata temu. Nie mogę przysiąc, że to był on. Ale coś mi podpowiada, że się nie mylę.- spojrzał jej w oczy.- On się zmienia. Na gorsze. Widziałem to już ostatnim razem.
Po policzku dziewczyny spłynęła łza. Jedna jedyna łza, która jednak wyrażała wszystko. Ból, gniew, nienawiść i wielki smutek. Wstała zamaszystym ruchem po czym wyszła z pokoju rzucając gniewnym głosem- Przyniosę drugą maść.

Saggito analizował wyraz jej twarzy, który pojawił się na moment przed tym jak zdołała się odwrócić. Postanowiła coś. I wiedział, że raczej mu się to nie spodoba.

Calibrion- cz.2

- Rany, Annalyn chcesz mnie otruć? To smakuje co najmniej obrzydliwie- mruknął Saggito. Jego twarz była wykrzywiona jednocześnie z bólu i obrzydzenia.
-Pij. Nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko. To, że gorzkie nie znaczy od razu że trujące.  Wątpisz w moje umiejętności?
-Nie wątpię, co nie znaczy, że jestem zadowolony z picia wywaru o smaku zdechłej ropuchy.
-Proszę proszę, nie jest tak źle, rozpoznajesz składniki
-Przepraszam, że co?! – Saggito zachłysnął się naparem, wypluł do kubka i zaczął kaszleć. –Oszalałaś? Mam pić zdechłą żabę? Chyba żartujesz. Stanowczym ruchem odstawił kubek na stolik stojący obok łóżka. Kręcąc głową spojrzał na nią z wyrzutem, niczym dziecko któremu właśnie odebrano lizaka.
-Oczywiście, że żartuję. Nie użyłabym do naparu dla ciebie tak rzadkiej substancji. To tylko kilka ślimaków z elderenn- dodała cicho
- Słucham?
-Nic, nie ważne. Pij, bo jak wystygnie to nie pomoże.
Saggito niechętnie na powrót chwycił kubek.
-Co to ma znaczyć, że nie poświęciłabyś dla mnie jakiejś zdechłej żaby? Aż tak mało dla ciebie znaczę?
- Najwyraźniej nie tyle co ropucha. Zwłaszcza gdy zachowujesz się jak rozwydrzony bachor i wypluwasz połowę naparu na pościel- zaśmiała się
- O przepraszam- rzekł urażonym tonem- to ty mnie sprowokowałaś. Myślę że nie chciałabyś się obudzić cała obolała w łóżku jakiejś obłąkanej zielarki i pić naparu, który jak się potem dowiadujesz jest zrobiony ze zdechłego płaza.
-Uważasz mnie za obłąkaną?- Annalyn uniosła brwi w udawanym zdziwieniu- nie wiem czy w tym wypadku powinnam leczyć cię dalej. Sądzę, że wyrzucenie cię z powrotem na drogę w tym twoim zakrwawionym poszarpanym stroju jest naprawdę dobrym pomysłem. Może kiedy poleżysz sobie tam kilka godzin nabierzesz w  końcu rozumu i przyjdziesz błagać mnie na kolanach żebym się tobą zajęła. A wtedy ja kulturalnie odpowiem, że niestety nie mam czasu ponieważ jestem zbyt zmęczona zajmowaniem się jakimś niemiłym i niewychowanym chłopakiem nie umiejącym podziękować za udzieloną pomoc i tym że na końcu musiałam go dźwigać na swoich barkach żeby wywalić go za drzwi.  Jak ci się podoba? Wdrażamy plan od razu czy negocjujemy?
- Dobrze już dobrze, przepraszam. Jestem wielce ucieszony że raczyła panienka się mną zająć. Będę panience do końca życia wdzięczny za to co panienka dla mnie uczyniła. Jak mogę się panience odwdzięczyć?
- Naprawisz mi płot i wyszorujesz podłogę- wyszczerzyła się Annalyn- no, ale powiedzmy to dopiero wtedy kiedy trochę ci się polepszy. A teraz pij, bo tracę cierpliwość.- to mówiąc wstała od łóżka i w drzwiach rzuciła. – I lepiej uporządkuj myśli bo czeka cię solidne przesłuchanie kolego.
***
Siedziała przy stole i przeglądała księgę z leczniczymi ziołami. Pomimo tego że Saggito czuł się już całkiem nieźle nadal martwiła ją jedna z jego ran. Długa szrama na prawym ramieniu była mocno czerwona i nie chciała nawet zacząć się goić. Widać było, że jej przyjacielowi ruch ręką sprawia ból, chociaż starał się tego nie pokazywać maskując złe samopoczucie droczeniem  się z nią.
Z westchnieniem zamknęła opasłe tomisko gdyż nie znalazła niczego co mogłoby pomóc. Stosowała wiele maści, lecz żadna nie przynosiła zadowalających efektów. Jej wzrok powędrował ku wisiorkowi od niezwykłej kobiety, który leżał sobie teraz spokojnie na drewnianym stole.
- Prawie o nim zapomniałam- mruknęła i wyciągnęła rękę w jego stronę. Chwyciła delikatny srebrny łańcuszek przyglądając się z bliska gwieździe. Na powierzchni drogiego kamienia dało odczytać się przedziwne, nieznane jej dotąd znaki.  W skupieniu, powoli obracała medalion w dłoniach.
- Co tam masz? – rozległ się głos za jej plecami. Wystraszona upuściła naszyjnik który z łoskotem uderzył o podłogę i potoczył się pod stół.
-Cholera, Saggito, wystraszyłeś mnie. – wykrzyknęła wzburzona.
- Przepraszam, przepraszam. Nie sądziłem, że aż tak się mnie boisz- posłał jej szelmowski uśmiech.
Annalyn przewróciła oczami.
- Jesteś potwornie przerażający. Naprawdę. A teraz idź się połóż bo jeszcze nie pozwoliłam ci wstawać.
- Za kogo ty się uważasz? Za moją matkę? – prychnął niezadowolony z polecenia.- mogę robić co mi się podoba.
- Tak, tak oczywiście. Bynajmniej nie w moim domu i nie pod moją opieką. A solidne wychowanie naprawdę by ci się przydało. Teraz ja tu rządzę. – uśmiechnęła się.- Jeżeli mnie zirytujesz nie wiadomo co  mogę ci dodać do jedzenia.
Chłopakowi trochę zrzedła mina, na co Annalyn uśmiechnęła się z satysfakcją i dała mu kuksańca w żebra.
-Aua, to bolało- zawołał z wyrzutem.- jestem ranny zapomniałaś? Rannych traktuje się delikatnie i z wyczuciem.
- Tak sądzisz?
- Zdecydowanie.
- Przypomnę ci o tym kiedyś jak znów będziesz mi opatrywał ranę od strzały. Wtedy raczej nie myślałeś o delikatności.
- Mogłaś się wykrwawić, liczył się czas.

-Mhm, jasne. Kilka sekund więcej i by było po mnie. Przyznaj się, doskonale się bawiłeś znęcając się nade mną. – mrugnęła do niego.- Teraz ja mam okazję poznęcać się nad tobą. I tak masz lepiej, bo puszysta kołdra nie wchodzi tak w rany jak mech i piasek. Trzymaj.- podała mu czysty kawałek materiału. –Zanieś do pokoju, czas na zmianę bandaży. I krótkie sprawozdanie.

Calibrion- cz. 1

Annalyn siedziała na głazie i wpatrzona w jezioro Klarythien rysowała palcami na powierzchni kamienia przeróżne wzory. Pełne zawijasów i zakrętów linie po chwili rozbłyskały zielonym światłem, by potem trysnąć iskrami i zniknąć. Dziewczyna zerknęła w stronę słońca.
-Co najmniej 16:15. Spóźnia się- mruknęła i zsunęła się ze skały.
Ruszyła w stronę pobliskiego lasu Thriel, zrywając po drodze zioła i kwiaty potrzebne jej później do przygotowywania eliksirów. Po kilkunastu minutach marszu dotarła w końcu na skraj puszczy. Pomimo ostrego słońca, w lesie panowała ciemność. Zagłębiając się coraz bardziej w ogromne zarośla musiała otulić się płaszczem ponieważ temperatura dość znacząco spadła. Gęste korony drzew nie przepuszczały prawie wcale światła, a jedynym odgłosem był szum liści. Kiedyś, gdy była mała, bała się tego lasu. Wywoływał w niej lęk, nad którym nie potrafiła zapanować. Teraz gdy dorosła i gdy zaczęła rozwijać swoje umiejętności, umiała powściągnąć strach. Nadal nie lubiła tej drogi, ale była w stanie ją pokonać. Przechodziła tędy już od dwóch lat, powoli zaczynała przyzwyczajać się do złowrogiej ciemności i nieprzerwanej ciszy. W pewnym sensie miało to swój urok. Spokój, którego nikt nie był w stanie zburzyć. Nie wiedziała co dokładnie sprawia,  że Thriel budzi niepokój.  Nie krążyły o nim żadne mrożące krew w żyłach opowieści, co więcej nie było żadnych legend. Może właśnie to tak odstraszało, sprawiało, że las stawał się obcy.  O każdym miejscu w wiosce Daellen można było coś powiedzieć. Każde miało swoją historię, zabawną lub straszną. To czyniło te miejsca przynależnymi i oswojonymi z mieszkańcami. Thriel był natomiast po prostu lasem. Annalyn przechodziła przez niego przynajmniej kilka razy w tygodniu. Rosły w nim unikatowe kwiaty stella vesperum zwane potocznie Gwiazdą Wieczoru. Potrzebowały ciemności aby móc się rozwijać a puszcza dostarczała im idealnych warunków. Były składnikiem najpotężniejszych eliksirów i były bardzo pożądanym towarem w Consociatio Magica. Pomimo częstego przebywania w lesie Annalyn nie mogła zdobyć się na odwiedzenie go nocą. Na razie było to po za jej możliwościami. Być może gdy rozwinie bardziej swoje umiejętności znajdzie w sobie dostateczną siłę woli.
 Z ulgą wyszła  na słoneczną polanę. Podczas zbierania kwiatów gwiazdy cały czas zastanawiała się czemu Saggito nie przyszedł. Nie mogła odeprzeć wrażenia, że coś mu się stało. Natomiast atmosfera w Thriel nie za bardzo sprzyjała optymistycznym myślom.
Zawsze kiedy opuszczała mroczny krąg drzew czuła jakby zostawiała tam cząstkę siebie. Pomimo strachu czuła jakieś powiązanie z lasem.
 Skierowała się w kierunku osady gdzie na obrzeżach stała jej mała chatka wraz z ogródkiem gdzie rosły najprzeróżniejsze zioła. Po 15 minutach uspokoiła się a nieobecność Saggita usprawiedliwiała faktem iż zapewne miał dużo obowiązków związanych z zamówieniami. Kiedy była już niedaleko swojego domu ujrzała postać w postrzępionym płaszczu i licznymi ranami z których sączyła się krew.
Z przerażeniem rozpoznała swojego przyjaciela.
***
- O cholera, Saggito! Co ci się stało- w przerażeniu nie panowała nad słowami. Podbiegła do ledwo trzymającego się na nogach chłopaka. Podtrzymując go wprowadziła go do izby i posadziła na krześle i sama drżącymi rękami zaczęła przygotowywać maść na rany. W pośpiechu rozcierała liście prohibere sanguinem jednocześnie dodając korzeń Leitony a także kwiat gwiazdy wieczornej, który miał wzmocnić efekt leczniczej substancji. Saggito jęczał cicho oddzierała strzępki płaszcza od jego skrwawionej klatki piersiowej i ramion. Annalyn oczyściła rany wodą a następnie nałożyła maść. Miała ona jednocześnie właściwości przeciwbólowe więc chłopak rozluźnił się nieco z westchnieniem ulgi. Opatrzywszy rany bandażem dziewczyna zalała zioła nasenne po  czym pomału wlała napar do gardła przyjaciela. Gdy zasnął wzięła go na plecy i możliwie jak najdelikatniej położyła na łóżku.
- Jednak noszenie wiader z wodą się opłaciło- mruknęła uwalniając się od ciężaru chłopaka. Nadal roztrzęsiona nalała do glinianego kubka herbaty wywaru z placidy pospolitej o właściwościach uspokajających i usiadła przy stole.  Przez głowę przelatywały jej tysiące myśli, wyobrażała sobie sytuacje na skutek których Saggito mógł zostać ranny. Z rozmyślań wytrąciło ją pukanie do drzwi. Gdy je otworzyła ujrzała kobietę owiniętą w granatowy płaszcz. Jej jasne włosy łagodnymi falami spływały po ramionach a oczy skrywane przez kaptur były błyszczące i w kolorze letniego nieba. Była młoda, mogła mieć maksymalnie 25 lat. Jej jasnej cery nie pokrywały jeszcze żadne zmarszczki. Była piękna i emanowała potężną siłą.
- Witaj- przywitała się cichym głosem- Mam dla ciebie przesyłkę. – To mówiąc sięgnęła do sakiewki przytroczonej do paska i wyciągnęła z niej medalion w kształcie gwiazdy.
Annalyn spojrzała na nią zaskoczona.
- Nie zamawiałam niczego
- To prezent- powiedziała kobieta wciskając jej w rękę wisiorek. – Powinnaś wiedzieć że… - wtem rozległ się szelest . Nieznajoma odwróciła się gwałtownie po czym wskoczyła na swojego białego konia.- Jeszcze się zobaczymy- krzyknęła i ruszyła galopem w stronę lasu.
Annalyn przez chwile stała w drzwiach próbując zrozumieć co się wydarzyło. Usłyszawszy stęknięcie Saggita ocknęła się i pobiegła do domu aby przygotować kolejną porcje maści przeciwbólowej. Może niedługo dowie się co naprawdę się wydarzyło.

Cień który czaił się wśród krzewów fortis hebram  powoli znikał.

Na początek

Blog ten będzie poświęcony mojej "książce" (jeżeli w ogóle można nazwać tak to co będę tu pisać). Akcja "Calibrionu" dzieje się w średniowieczu, i mam nadzieję, że niektórym się spodoba. Kolejne części/rozdziały będą wrzucane na bloga nieregularnie ponieważ wszystko zależy od mojej tzw. "weny". Na początek kilka pierwszych części, które już zostały przeze mnie napisane :) Każdy pozytywny komentarz dopinguje, ale czasami przyda się również krytyka dlatego gorąco zachęcam do zostawienia po sobie jakiegoś śladu ;). Miłego czytania!


Auvrea