niedziela, 23 czerwca 2013

Calibrion- cz.2

- Rany, Annalyn chcesz mnie otruć? To smakuje co najmniej obrzydliwie- mruknął Saggito. Jego twarz była wykrzywiona jednocześnie z bólu i obrzydzenia.
-Pij. Nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko. To, że gorzkie nie znaczy od razu że trujące.  Wątpisz w moje umiejętności?
-Nie wątpię, co nie znaczy, że jestem zadowolony z picia wywaru o smaku zdechłej ropuchy.
-Proszę proszę, nie jest tak źle, rozpoznajesz składniki
-Przepraszam, że co?! – Saggito zachłysnął się naparem, wypluł do kubka i zaczął kaszleć. –Oszalałaś? Mam pić zdechłą żabę? Chyba żartujesz. Stanowczym ruchem odstawił kubek na stolik stojący obok łóżka. Kręcąc głową spojrzał na nią z wyrzutem, niczym dziecko któremu właśnie odebrano lizaka.
-Oczywiście, że żartuję. Nie użyłabym do naparu dla ciebie tak rzadkiej substancji. To tylko kilka ślimaków z elderenn- dodała cicho
- Słucham?
-Nic, nie ważne. Pij, bo jak wystygnie to nie pomoże.
Saggito niechętnie na powrót chwycił kubek.
-Co to ma znaczyć, że nie poświęciłabyś dla mnie jakiejś zdechłej żaby? Aż tak mało dla ciebie znaczę?
- Najwyraźniej nie tyle co ropucha. Zwłaszcza gdy zachowujesz się jak rozwydrzony bachor i wypluwasz połowę naparu na pościel- zaśmiała się
- O przepraszam- rzekł urażonym tonem- to ty mnie sprowokowałaś. Myślę że nie chciałabyś się obudzić cała obolała w łóżku jakiejś obłąkanej zielarki i pić naparu, który jak się potem dowiadujesz jest zrobiony ze zdechłego płaza.
-Uważasz mnie za obłąkaną?- Annalyn uniosła brwi w udawanym zdziwieniu- nie wiem czy w tym wypadku powinnam leczyć cię dalej. Sądzę, że wyrzucenie cię z powrotem na drogę w tym twoim zakrwawionym poszarpanym stroju jest naprawdę dobrym pomysłem. Może kiedy poleżysz sobie tam kilka godzin nabierzesz w  końcu rozumu i przyjdziesz błagać mnie na kolanach żebym się tobą zajęła. A wtedy ja kulturalnie odpowiem, że niestety nie mam czasu ponieważ jestem zbyt zmęczona zajmowaniem się jakimś niemiłym i niewychowanym chłopakiem nie umiejącym podziękować za udzieloną pomoc i tym że na końcu musiałam go dźwigać na swoich barkach żeby wywalić go za drzwi.  Jak ci się podoba? Wdrażamy plan od razu czy negocjujemy?
- Dobrze już dobrze, przepraszam. Jestem wielce ucieszony że raczyła panienka się mną zająć. Będę panience do końca życia wdzięczny za to co panienka dla mnie uczyniła. Jak mogę się panience odwdzięczyć?
- Naprawisz mi płot i wyszorujesz podłogę- wyszczerzyła się Annalyn- no, ale powiedzmy to dopiero wtedy kiedy trochę ci się polepszy. A teraz pij, bo tracę cierpliwość.- to mówiąc wstała od łóżka i w drzwiach rzuciła. – I lepiej uporządkuj myśli bo czeka cię solidne przesłuchanie kolego.
***
Siedziała przy stole i przeglądała księgę z leczniczymi ziołami. Pomimo tego że Saggito czuł się już całkiem nieźle nadal martwiła ją jedna z jego ran. Długa szrama na prawym ramieniu była mocno czerwona i nie chciała nawet zacząć się goić. Widać było, że jej przyjacielowi ruch ręką sprawia ból, chociaż starał się tego nie pokazywać maskując złe samopoczucie droczeniem  się z nią.
Z westchnieniem zamknęła opasłe tomisko gdyż nie znalazła niczego co mogłoby pomóc. Stosowała wiele maści, lecz żadna nie przynosiła zadowalających efektów. Jej wzrok powędrował ku wisiorkowi od niezwykłej kobiety, który leżał sobie teraz spokojnie na drewnianym stole.
- Prawie o nim zapomniałam- mruknęła i wyciągnęła rękę w jego stronę. Chwyciła delikatny srebrny łańcuszek przyglądając się z bliska gwieździe. Na powierzchni drogiego kamienia dało odczytać się przedziwne, nieznane jej dotąd znaki.  W skupieniu, powoli obracała medalion w dłoniach.
- Co tam masz? – rozległ się głos za jej plecami. Wystraszona upuściła naszyjnik który z łoskotem uderzył o podłogę i potoczył się pod stół.
-Cholera, Saggito, wystraszyłeś mnie. – wykrzyknęła wzburzona.
- Przepraszam, przepraszam. Nie sądziłem, że aż tak się mnie boisz- posłał jej szelmowski uśmiech.
Annalyn przewróciła oczami.
- Jesteś potwornie przerażający. Naprawdę. A teraz idź się połóż bo jeszcze nie pozwoliłam ci wstawać.
- Za kogo ty się uważasz? Za moją matkę? – prychnął niezadowolony z polecenia.- mogę robić co mi się podoba.
- Tak, tak oczywiście. Bynajmniej nie w moim domu i nie pod moją opieką. A solidne wychowanie naprawdę by ci się przydało. Teraz ja tu rządzę. – uśmiechnęła się.- Jeżeli mnie zirytujesz nie wiadomo co  mogę ci dodać do jedzenia.
Chłopakowi trochę zrzedła mina, na co Annalyn uśmiechnęła się z satysfakcją i dała mu kuksańca w żebra.
-Aua, to bolało- zawołał z wyrzutem.- jestem ranny zapomniałaś? Rannych traktuje się delikatnie i z wyczuciem.
- Tak sądzisz?
- Zdecydowanie.
- Przypomnę ci o tym kiedyś jak znów będziesz mi opatrywał ranę od strzały. Wtedy raczej nie myślałeś o delikatności.
- Mogłaś się wykrwawić, liczył się czas.

-Mhm, jasne. Kilka sekund więcej i by było po mnie. Przyznaj się, doskonale się bawiłeś znęcając się nade mną. – mrugnęła do niego.- Teraz ja mam okazję poznęcać się nad tobą. I tak masz lepiej, bo puszysta kołdra nie wchodzi tak w rany jak mech i piasek. Trzymaj.- podała mu czysty kawałek materiału. –Zanieś do pokoju, czas na zmianę bandaży. I krótkie sprawozdanie.

2 komentarze:

  1. To było coś, dziewczyno! :DD
    Aż się uśmiechnęłam czytając tę 'kłótnię'. Niezwykle naturalna, cudownie prawdopodobna. *-*
    Masz u mnie za to wielkiego plusa. ^___^
    Tym razem obejdzie się bez korekty, no niestety, ale nic nie wyłapałam! :DD

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że ci się podobało ^^ starałam się uczynić tą kłótnię jak najbardziej naturalną, ale nie wiedziałam czy mi się uda :)

    OdpowiedzUsuń