- Rany, Annalyn chcesz mnie otruć? To smakuje co najmniej
obrzydliwie- mruknął Saggito. Jego twarz była wykrzywiona jednocześnie z bólu i
obrzydzenia.
-Pij. Nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko. To, że
gorzkie nie znaczy od razu że trujące.
Wątpisz w moje umiejętności?
-Nie wątpię, co nie znaczy, że jestem zadowolony z picia
wywaru o smaku zdechłej ropuchy.
-Proszę proszę, nie jest tak źle, rozpoznajesz składniki
-Przepraszam, że co?! – Saggito zachłysnął się naparem,
wypluł do kubka i zaczął kaszleć. –Oszalałaś? Mam pić zdechłą żabę? Chyba
żartujesz. Stanowczym ruchem odstawił kubek na stolik stojący obok łóżka.
Kręcąc głową spojrzał na nią z wyrzutem, niczym dziecko któremu właśnie
odebrano lizaka.
-Oczywiście, że żartuję. Nie użyłabym do naparu dla ciebie
tak rzadkiej substancji. To tylko kilka ślimaków z elderenn- dodała cicho
- Słucham?
-Nic, nie ważne. Pij, bo jak wystygnie to nie pomoże.
Saggito niechętnie na powrót chwycił kubek.
-Co to ma znaczyć, że nie poświęciłabyś dla mnie jakiejś
zdechłej żaby? Aż tak mało dla ciebie znaczę?
- Najwyraźniej nie tyle co ropucha. Zwłaszcza gdy
zachowujesz się jak rozwydrzony bachor i wypluwasz połowę naparu na pościel-
zaśmiała się
- O przepraszam- rzekł urażonym tonem- to ty mnie
sprowokowałaś. Myślę że nie chciałabyś się obudzić cała obolała w łóżku jakiejś
obłąkanej zielarki i pić naparu, który jak się potem dowiadujesz jest zrobiony
ze zdechłego płaza.
-Uważasz mnie za obłąkaną?- Annalyn uniosła brwi w udawanym
zdziwieniu- nie wiem czy w tym wypadku powinnam leczyć cię dalej. Sądzę, że
wyrzucenie cię z powrotem na drogę w tym twoim zakrwawionym poszarpanym stroju
jest naprawdę dobrym pomysłem. Może kiedy poleżysz sobie tam kilka godzin
nabierzesz w końcu rozumu i przyjdziesz
błagać mnie na kolanach żebym się tobą zajęła. A wtedy ja kulturalnie odpowiem,
że niestety nie mam czasu ponieważ jestem zbyt zmęczona zajmowaniem się jakimś
niemiłym i niewychowanym chłopakiem nie umiejącym podziękować za udzieloną
pomoc i tym że na końcu musiałam go dźwigać na swoich barkach żeby wywalić go
za drzwi. Jak ci się podoba? Wdrażamy
plan od razu czy negocjujemy?
- Dobrze już dobrze, przepraszam. Jestem wielce ucieszony że
raczyła panienka się mną zająć. Będę panience do końca życia wdzięczny za to co
panienka dla mnie uczyniła. Jak mogę się panience odwdzięczyć?
- Naprawisz mi płot i wyszorujesz podłogę- wyszczerzyła się
Annalyn- no, ale powiedzmy to dopiero wtedy kiedy trochę ci się polepszy. A
teraz pij, bo tracę cierpliwość.- to mówiąc wstała od łóżka i w drzwiach
rzuciła. – I lepiej uporządkuj myśli bo czeka cię solidne przesłuchanie kolego.
***
Siedziała przy stole i przeglądała księgę z leczniczymi
ziołami. Pomimo tego że Saggito czuł się już całkiem nieźle nadal martwiła ją
jedna z jego ran. Długa szrama na prawym ramieniu była mocno czerwona i nie
chciała nawet zacząć się goić. Widać było, że jej przyjacielowi ruch ręką
sprawia ból, chociaż starał się tego nie pokazywać maskując złe samopoczucie
droczeniem się z nią.
Z westchnieniem zamknęła opasłe tomisko gdyż nie znalazła
niczego co mogłoby pomóc. Stosowała wiele maści, lecz żadna nie przynosiła
zadowalających efektów. Jej wzrok powędrował ku wisiorkowi od niezwykłej
kobiety, który leżał sobie teraz spokojnie na drewnianym stole.
- Prawie o nim zapomniałam- mruknęła i wyciągnęła rękę w
jego stronę. Chwyciła delikatny srebrny łańcuszek przyglądając się z bliska gwieździe.
Na powierzchni drogiego kamienia dało odczytać się przedziwne, nieznane jej
dotąd znaki. W skupieniu, powoli
obracała medalion w dłoniach.
- Co tam masz? – rozległ się głos za jej plecami.
Wystraszona upuściła naszyjnik który z łoskotem uderzył o podłogę i potoczył
się pod stół.
-Cholera, Saggito, wystraszyłeś mnie. – wykrzyknęła
wzburzona.
- Przepraszam, przepraszam. Nie sądziłem, że aż tak się mnie
boisz- posłał jej szelmowski uśmiech.
Annalyn przewróciła oczami.
- Jesteś potwornie przerażający. Naprawdę. A teraz idź się
połóż bo jeszcze nie pozwoliłam ci wstawać.
- Za kogo ty się uważasz? Za moją matkę? – prychnął
niezadowolony z polecenia.- mogę robić co mi się podoba.
- Tak, tak oczywiście. Bynajmniej nie w moim domu i nie pod
moją opieką. A solidne wychowanie naprawdę by ci się przydało. Teraz ja tu
rządzę. – uśmiechnęła się.- Jeżeli mnie zirytujesz nie wiadomo co mogę ci dodać do jedzenia.
Chłopakowi trochę zrzedła mina, na co Annalyn uśmiechnęła
się z satysfakcją i dała mu kuksańca w żebra.
-Aua, to bolało- zawołał z wyrzutem.- jestem ranny
zapomniałaś? Rannych traktuje się delikatnie i z wyczuciem.
- Tak sądzisz?
- Zdecydowanie.
- Przypomnę ci o tym kiedyś jak znów będziesz mi opatrywał ranę
od strzały. Wtedy raczej nie myślałeś o delikatności.
- Mogłaś się wykrwawić, liczył się czas.
-Mhm, jasne. Kilka sekund więcej i by było po mnie. Przyznaj
się, doskonale się bawiłeś znęcając się nade mną. – mrugnęła do niego.- Teraz
ja mam okazję poznęcać się nad tobą. I tak masz lepiej, bo puszysta kołdra nie
wchodzi tak w rany jak mech i piasek. Trzymaj.- podała mu czysty kawałek
materiału. –Zanieś do pokoju, czas na zmianę bandaży. I krótkie sprawozdanie.
To było coś, dziewczyno! :DD
OdpowiedzUsuńAż się uśmiechnęłam czytając tę 'kłótnię'. Niezwykle naturalna, cudownie prawdopodobna. *-*
Masz u mnie za to wielkiego plusa. ^___^
Tym razem obejdzie się bez korekty, no niestety, ale nic nie wyłapałam! :DD
Cieszę się, że ci się podobało ^^ starałam się uczynić tą kłótnię jak najbardziej naturalną, ale nie wiedziałam czy mi się uda :)
OdpowiedzUsuń