niedziela, 23 czerwca 2013

Calibrion- cz. 6

Cofała się powoli. Wiedziała, że nic jej to nie pomoże. Poczuła za sobą zimną ścianę zrujnowanego zamku. Przeciwnik wycelował palcem w przygasłe ognisko na nowo wzniecając ogień. Odrzucił kaptur i usiadł na kamieniu. Dziewczyna ujrzała jego zaskakująco młodą twarz, oświetloną teraz ciepłym blaskiem płomieni. Mógł mieć najwyżej 18 lat. Spoglądał na nią, co chwila pstrykając palcami, z których uwalniały się niebieskie iskry.
- Co tu robisz?- zapytał
Patrzyła na niego przez chwile za nim zdołała odpowiedzieć.
-Jadę do Mirnoru- odpowiedziała lekko drżącym głosem
-Sama?- chłopak lekko przechylił głowę przyglądając się jej
-To, że jestem dziewczyną nie oznacza, że muszę podróżować z opiekunem- mruknęła już trochę mniej przestraszona. – umiem o siebie zadbać.
-Właśnie widziałem-parsknął- tym zaklęciem nie zabiłabyś nawet wilka. Naprawdę sądzisz, że dałabyś radę chociażby jednemu rozbójnikowi, a co dopiero całej hordzie? Mnóstwo ich w tych okolicach. A ich ofiarą najczęściej padają właśnie takie dziewczyny jak ty.
- To znaczy jakie?- Annalyn oderwała się od skały i ruszyła w kierunku ogniska. Nie do końca wiedziała, czy ten chłopak nie zrobi jej krzywdy, ale emocje były silniejsze od zdrowego rozsądku.
-Niedoświadczone, samotne, bezbronne…
-Uważasz, że jestem bezbronną, biedną, małą dziewczynką?- w jej głosie rozbrzmiewał gniew.
Przyglądał jej się dłuższą chwilę z zainteresowaniem.
 Szczupła, ale nie chorobliwie chuda. Ubrana w zieloną, lnianą tunikę do kolan i wysokie buty ze skóry. Zielony płaszcz również z lnu, teraz był przerzucony w nieładzie przez jedno ramię. Jej rude, falowane włosy teraz upięte w luźny kok kontrastują z  jasną cerą i ciemnymi oczami, rzucającymi wyzwanie. Odważna-ocenił- zapewne uparta. Lekko przechylił głowę- I nie brzydka- dodał z lekkim uśmiechem.
-Jestem Evan- powiedział
Dziewczyna również oceniła chłopaka.- Na pewno jest wojownikiem, a przynajmniej umie walczyć-pomyślała patrząc na jego miecz oraz łuk. Był ubrany w podobny strój do tego, w którym ona sama chodziła. Był najodpowiedniejszy na długie wędrówki. -A więc, podróżuje. – Przesunęła wzrok na jego twarz. -Młody, być może w jej wieku, ale doświadczony. Nie wiedziała skąd to wie, być może z wyrazu jego twarzy, sposobu w jaki na nią patrzył. Brązowe włosy opadały mu na czoło skrywając trochę oczy, które mogły być w każdym kolorze, lecz teraz w świetle ognia wydawały się zupełnie czarne.
-Annalyn – rzuciła – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. –wysunęła zuchwale podbródek do przodu.
Evan uśmiechnął się lekko i odpowiedział z przekorą- To się jeszcze okaże. Po tych słowach wstał i zaczął rozsiodływać swego gniadego konia. Położył siodło na niskim murku, poklepał swojego wierzchowca i szepnął mu coś do ucha. Tamten posłusznie podreptał w stronę Eldorina. Annalyn patrzyła na tę scenę przez chwilę po czym dotarło do niej co oznacza rozsiodłanie konia.
-Zamierzasz tu zostać?
-Nie będę podróżował nocą- odpowiedział chłopak
-Aha, czyli mam rozumieć, że spędzisz tu całą noc?
-Masz zamiar mnie wyrzucić? – spytał z drwiną- nie dasz rady, i tak jestem silniejszy- uśmiechnął się. Dziewczyna zamarła oburzona, próbując wymyślić jakąś ripostę, ale niestety nic nie przychodziło jej do głowy. Evan  zdjął płaszcz i położył go na ziemi obok ogniska, dokładnie po przeciwnej stronie Annalyn.- Proponuje, abyśmy trzymali warty. Tu nie jest bezpiecznie, zwłaszcza nocą. Śpij. Obudzę cię za kilka godzin.
-Nie jestem zmęczona
-Nie? W takim razie dobrze. Obudź mnie, kiedy ognisko zacznie przygasać.- Obrócił się tyłem do niej i położył na płaszczu.
-Tylko tyle? Nie masz mi nic do powiedzenia? Pojawiasz, się ni stąd ni zowąd, przyprawiając mnie prawie o zawał serca a teraz kładziesz się spać jak gdyby nigdy nic? Nie znam cię, wiem tylko, że masz na imię Evan co wcale nie oznacza, iż nazywasz się tak naprawdę.  Skąd mam wiedzieć, że kiedy zasnę ty mnie nie okradniesz lub nie zabijesz?- była zła
Chłopak odwrócił się znów rzucając jej drwiące spojrzenie.- Naprawdę sądzisz, że gdybym chciał cię zabić, czekałbym, aż zaśniesz? Gdybym naprawdę chciał cię uśmiercić, już byś nie żyła.

Annalyn pufnęła z niezadowoleniem. Wiedziała, że tamten ma rację, ale nie zamierzała powiedzieć tego na głos. Oparła się o kamień i ostentacyjnie utkwiła wzrok w horyzoncie. 


Calibrion- cz.5

Kolejne dni wyglądały bardzo podobnie. Postój w południe, gdzieś w zacienionym miejscu, aby schronić się przed ostrym słońcem, a następnie kłus aż do zapadnięcia zmroku. Zatrzymywała się zwykle w osłoniętych miejscach, czasami w stertach kamieni, innym razem w lesie. Droga nie mijała jej jednak spokojnie ponieważ cały czas miała wrażenie, że ktoś za nią idzie. Nie widziała jednak nic gdy odwracała się gwałtownie aby rzucić okiem na ścieżkę, którą przemierzała. Nocami spała bardzo mało, wsłuchując się w odgłosy natury i podskakując lekko za każdym razem gdy usłyszała jakiś głośniejszy dźwięk.
 Po około tygodniu wędrówki brak snu dał w końcu o sobie znać. Annalyn zasypiała w siodle,kilka razy prawie spadła, więc pierwszy raz od kilku dni z ulgą powitała zbliżającą się noc. Zatrzymała się w ruinach zamku, leżących nieopodal wyznaczonego szlaku. Rozsiodłała Eldorina i poszła poszukać suchych gałęzi na ognisko. Nie uzbierała ich zbyt dużo, ale wystarczająco na małe ognisko. Podgrzała wodę do której wrzuciła kilka listków zielonej herbaty oraz odrobinę ziela industrii aby dodało jej trochę siły. Owinęła się kocem i trzymając kubek z naparem w rękach zapatrzyła się w horyzont. Myślała o swojej wiosce, o Saggito, o lesie Thriel.
-Co ja robię? – powiedziała cicho. –Nie mam szans z moim bratem. Jego magia jest potężna… a moja?- pstryknęła palcami, z których natychmiast wystrzeliły nitki zielonego światła, oplatając powoli jej dłoń. Przyjrzała się im po czym opuściła rękę jednocześnie każąc promieniom zgasnąć. Znów otaczał ją tylko blask dogasającego ogniska. Położyła się i utkwiła wzrok w niebo. Była pełnia a tysiące gwiazd mrugało do niej z odległości kilkunastu milionów kilometrów.
 Nagle usłyszała parsknięcie. To Eldorin nadstawiał uszy i potrząsał głową, jednocześnie grzebiąc kopytem w piasku.
-Co się stało?- rzuciła półgłosem, po czym odpowiedziała sobie sama.- ktoś się zbliża. Poderwała się na nogi i zasypała ognisko. Chwyciła siodło z zamiarem osiodłania Eldorina lecz uświadomiła sobie, że nie ma na to czasu. Widziała ciemny zarys postaci, która zbliżała się w jej stronę. Pod wpływem kłusu, płaszcz tajemniczego osobnika powiewał na wietrze nadając mu jeszcze groźniejszy wygląd.
 Dziewczyna położyła rękę na sztylecie jednocześnie zdając sobie sprawę, że wiele nim nie wskóra. Kiedy nieznajomy przybliżył się jeszcze bardziej, przywołała w myślach moc i strzeliła w niego strumieniem jaśniejącej energii. Nie był to może zadziwiający wyczyn, ale na nic innego nie było jej teraz stać. W zielonym świetle dawanym przez zaklęcie, Annalyn zobaczyła tylko półuśmiech zakapturzonego, po którym on pstryknął palcami tłumiąc czar dziewczyny. Wydała zduszony okrzyk nie spodziewając się  takiego obrotu spraw. Myślała, że pomimo iż strumień był niewielki, przynajmniej na chwilę obezwładni przeciwnika, dając sobie czas na zaciśnięcie popręgu i wskoczenie na siodło.
- Czary na niewiele ci się zdadzą - mruknął mężczyzna.



Calibrion- cz.4

 Zapakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Ubrania, bieliznę, zapas jedzenia oraz ziół, a także księgę z podstawowymi eliksirami. Dzwony w kościele we wsi wybijały 2 kiedy dziewczyna otworzyła drzwi. Gdy już miała je zamknąć, jej spojrzenie padło na leżący wisiorek. Szybkim ruchem ręki chwyciła go i wrzuciła do torby. Najciszej jak potrafiła wyszła na ganek i ruszyła w stronę stajni. Wyprowadziła stamtąd wcześniej już osiodłanego kucyka, i umieszczając na jego grzbiecie jej skromny bagaż usadowiła się w siodle.
- Jedziemy Eldorin- szepnęła do ucha wierzchowcowi i lekko ścisnęła go łydkami. Konik od razu ruszył, przecinając ciszę stukotem kopyt.
Mijając zakręt, gdzie straciła z oczu swoją chatkę dopadły ją wyrzuty sumienia. Może nie powinna zostawiać jeszcze Saggito. W końcu jego rana na ramieniu nadal nie wyglądała dobrze, chociaż powoli zaczynała się goić. Od 3 dni gdy usłyszała o haniebnym postępku jej brata nie mogła usiedzieć w miejscu, aż ostatecznie postanowiła do niego pojechać. Jej magia wzrastała z każdym  dniem, a gdy dojedzie do Królestwa Mirnor powinna być na tyle silna aby stawić mu czoła. Saggito gdy rano się obudzi znajdzie kartkę ze szczegółowymi informacjami co do leczenia, maści oraz sakiewkę z monetami aby mógł zaopatrzyć się w jakąś żywność gdy już wszystko ze spiżarni zostanie zjedzone.
-Poradzi sobie- mruknęła aby uspokoić sumienie.- Prawda Eldorinie?
Kucyk w odpowiedzi potrząsnął głową i parsknął cicho.
Annalyn roześmiała się i już trochę uspokojona zaczęła planować etapy podróży.

***
Koło 11 nad ranem zmusiła się żeby wstać. Przystanek zrobiła dopiero koło 8 kiedy już była zbyt zmęczona i obolała. Ułożyła się w cieniu starego dębu i zdrzemnęła. Eldorin ostrzegłby ją przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem więc dziewczyna spała spokojnie.
Przetarła oczy i nadal zmęczona podniosła swój płaszcz na którym leżała. Wylała trochę wody z bukłaku na ręce aby umyć twarz. Dzięki temu zabiegowi, trochę bardziej rozbudzona znów wskoczyła w siodło i ruszyła w dalszą drogę.
Ścieżka prowadziła teraz przez las, nie tak gęsty i mroczny jak Thriel lecz osłaniający na tyle od promieni słonecznych, że Annalyn po półgodzinie zaczęło się robić zimno. Zarzuciła na ramiona płaszcz nadal lekko ubrudzony od mchu i piasku i zaczęła się bacznie rozglądać. Od czasu gdy wstała miała wrażenie, że ktoś stale ją obserwuje. Gdy jednak się odwracała, jej wzrok nie napotykał niczego co mogło wydawać się dziwne. Pomimo słonecznego dnia dziewczyna czuła się nieswojo, a to wrażenie spotęgował jeszcze otaczający ją las.  Zdenerwowana odwróciła się znów i tym razem wydawało jej się, że zauważyła jakiś ruch.
-Głupia, to na pewno jakieś zwierzę. Uspokój się wreszcie. – mruczała pod nosem nieświadomie zaciskając dłoń na rękojeści małego sztyletu przytroczonego do jej paska. Odetchnęła, wyprostowała się pogoniła trochę swojego wierzchowca.

- Im szybciej wydostanę się z tego lasu tym lepiej.- myślała.

Calibrion- cz.3

- Teraz gadaj, kto cię tak urządził? Bo raczej nie mógł to być jakiś okoliczny włóczęga zważając na twe umiejętności szermiercze.
Saggito spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami.
- Owszem, nie mógłbym nazwać go włóczęgą… -powiedział cicho. – Annalyn obiecaj mi coś, cokolwiek powiem nie podejmuj pochopnych decyzji- mówił poważnie.
- Ja i pochopne decyzje? No naprawdę, zadziwiasz mnie. Chyba, musieli cię mocno trzepnąć w głowę. Hej, rozmawiasz ze mną. Poukładaną, spokojną, inteligentną mną. Chyba nie sądzisz, że mogłabym zrobić coś bez namysłu.
-Tak, jesteś zwłaszcza poukładana i spokojna. Obiecaj mi, że zanim ci powiem…
-Ok, ok obiecuję! No więc?
- Był ubrany w czarny płaszcz. Właściwie było ich 3. Najprawdopodobniej dowódca i podwładni. Na koniach. Niosłem przesyłkę dla ciebie z Avangnoru. Przybyli za mną i próbowali mi ją odebrać. Nie w tym rzecz, że było ich 3. Myślę, że pokonałbym ich bez problemu... przynajmniej nie wyglądali na wybitnie uzdolnionych w dziedzinie władania mieczem.
-Ale?
-Ale mieli moc. Znaczy on miał. I to potężną. Nie chodzi mi o jakieś tam błahe sztuczki jakimi czasami posługują się kuglarze. To naprawdę była mroczna magia. Czułem to gdy się zbliżyli. Prawie mnie nie dotknęli, czarownik rzucił na mnie czar. To było jakby ktoś rzucał we mnie niewidzialnymi nożami i jednocześnie walił pięścią. Nigdy nie widziałem takiego zaklęcia, być może dlatego , że nie znam zbyt wielu osób znających tak potężne i straszne czary. Kiedy upadłem wyrwali mi list, a jeden z nich podszedł i przeciął mi ramię jakimś mieczem. Więcej nie pamiętam.
- Wiesz, kto był dowódcą?
-Annalyn… to był twój brat- powiedział cicho Saggito.
Dziewczyna upuściła garnuszek z maścią który z głośnym brzękiem rozpadł się na podłodze.
***
Powoli usiadła na krzesło cały czas zszokowana tą informacją. Co prawda owszem, jej brat (bynajmniej nie ukochany) nie był zbyt dobrym człowiekiem. Lubił władzę i czasami potrafił być naprawdę bezlitosny. Pamiętała gdy kiedyś przez przypadek stłukła jego ulubioną szklaną kulę. Myślała, że ją zabije. Miała wtedy tylko pięć lat, ale doskonale pamiętała wyraz furii w jego oczach które z niebieskich w jednej chwili zmieniły się na granatowe. Gdyby wtedy nie weszła matka… Nie wiedziała do czego mogłoby dojść. Wiadomość o tym, że ktoś z jej rodziny był tak podły aby tak poturbować jej przyjaciela zdecydowanie ją obrzydzał. Nigdy nie sądziła, że brat, pomimo swoich humorów jest zdolny do czegoś takiego. Nie widziała go od 2 lat kiedy to przybył aby poinformować ją, że przenosi się do któregoś z sąsiednich krajów aby zamieszkać na dworze jako główny magik. Od tamtej pory nie dostała od niego żadnej wiadomości. Nie sądziła, że kiedykolwiek wróci. A tym bardziej, że prawie zabije Saggito.
- Jesteś pewien? – zapytała po chwili milczenia- Jesteś całkowicie pewien, że to mój brat?
-Widziałem go tylko raz Annalyn. I to 2 lata temu. Nie mogę przysiąc, że to był on. Ale coś mi podpowiada, że się nie mylę.- spojrzał jej w oczy.- On się zmienia. Na gorsze. Widziałem to już ostatnim razem.
Po policzku dziewczyny spłynęła łza. Jedna jedyna łza, która jednak wyrażała wszystko. Ból, gniew, nienawiść i wielki smutek. Wstała zamaszystym ruchem po czym wyszła z pokoju rzucając gniewnym głosem- Przyniosę drugą maść.

Saggito analizował wyraz jej twarzy, który pojawił się na moment przed tym jak zdołała się odwrócić. Postanowiła coś. I wiedział, że raczej mu się to nie spodoba.

Calibrion- cz.2

- Rany, Annalyn chcesz mnie otruć? To smakuje co najmniej obrzydliwie- mruknął Saggito. Jego twarz była wykrzywiona jednocześnie z bólu i obrzydzenia.
-Pij. Nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko. To, że gorzkie nie znaczy od razu że trujące.  Wątpisz w moje umiejętności?
-Nie wątpię, co nie znaczy, że jestem zadowolony z picia wywaru o smaku zdechłej ropuchy.
-Proszę proszę, nie jest tak źle, rozpoznajesz składniki
-Przepraszam, że co?! – Saggito zachłysnął się naparem, wypluł do kubka i zaczął kaszleć. –Oszalałaś? Mam pić zdechłą żabę? Chyba żartujesz. Stanowczym ruchem odstawił kubek na stolik stojący obok łóżka. Kręcąc głową spojrzał na nią z wyrzutem, niczym dziecko któremu właśnie odebrano lizaka.
-Oczywiście, że żartuję. Nie użyłabym do naparu dla ciebie tak rzadkiej substancji. To tylko kilka ślimaków z elderenn- dodała cicho
- Słucham?
-Nic, nie ważne. Pij, bo jak wystygnie to nie pomoże.
Saggito niechętnie na powrót chwycił kubek.
-Co to ma znaczyć, że nie poświęciłabyś dla mnie jakiejś zdechłej żaby? Aż tak mało dla ciebie znaczę?
- Najwyraźniej nie tyle co ropucha. Zwłaszcza gdy zachowujesz się jak rozwydrzony bachor i wypluwasz połowę naparu na pościel- zaśmiała się
- O przepraszam- rzekł urażonym tonem- to ty mnie sprowokowałaś. Myślę że nie chciałabyś się obudzić cała obolała w łóżku jakiejś obłąkanej zielarki i pić naparu, który jak się potem dowiadujesz jest zrobiony ze zdechłego płaza.
-Uważasz mnie za obłąkaną?- Annalyn uniosła brwi w udawanym zdziwieniu- nie wiem czy w tym wypadku powinnam leczyć cię dalej. Sądzę, że wyrzucenie cię z powrotem na drogę w tym twoim zakrwawionym poszarpanym stroju jest naprawdę dobrym pomysłem. Może kiedy poleżysz sobie tam kilka godzin nabierzesz w  końcu rozumu i przyjdziesz błagać mnie na kolanach żebym się tobą zajęła. A wtedy ja kulturalnie odpowiem, że niestety nie mam czasu ponieważ jestem zbyt zmęczona zajmowaniem się jakimś niemiłym i niewychowanym chłopakiem nie umiejącym podziękować za udzieloną pomoc i tym że na końcu musiałam go dźwigać na swoich barkach żeby wywalić go za drzwi.  Jak ci się podoba? Wdrażamy plan od razu czy negocjujemy?
- Dobrze już dobrze, przepraszam. Jestem wielce ucieszony że raczyła panienka się mną zająć. Będę panience do końca życia wdzięczny za to co panienka dla mnie uczyniła. Jak mogę się panience odwdzięczyć?
- Naprawisz mi płot i wyszorujesz podłogę- wyszczerzyła się Annalyn- no, ale powiedzmy to dopiero wtedy kiedy trochę ci się polepszy. A teraz pij, bo tracę cierpliwość.- to mówiąc wstała od łóżka i w drzwiach rzuciła. – I lepiej uporządkuj myśli bo czeka cię solidne przesłuchanie kolego.
***
Siedziała przy stole i przeglądała księgę z leczniczymi ziołami. Pomimo tego że Saggito czuł się już całkiem nieźle nadal martwiła ją jedna z jego ran. Długa szrama na prawym ramieniu była mocno czerwona i nie chciała nawet zacząć się goić. Widać było, że jej przyjacielowi ruch ręką sprawia ból, chociaż starał się tego nie pokazywać maskując złe samopoczucie droczeniem  się z nią.
Z westchnieniem zamknęła opasłe tomisko gdyż nie znalazła niczego co mogłoby pomóc. Stosowała wiele maści, lecz żadna nie przynosiła zadowalających efektów. Jej wzrok powędrował ku wisiorkowi od niezwykłej kobiety, który leżał sobie teraz spokojnie na drewnianym stole.
- Prawie o nim zapomniałam- mruknęła i wyciągnęła rękę w jego stronę. Chwyciła delikatny srebrny łańcuszek przyglądając się z bliska gwieździe. Na powierzchni drogiego kamienia dało odczytać się przedziwne, nieznane jej dotąd znaki.  W skupieniu, powoli obracała medalion w dłoniach.
- Co tam masz? – rozległ się głos za jej plecami. Wystraszona upuściła naszyjnik który z łoskotem uderzył o podłogę i potoczył się pod stół.
-Cholera, Saggito, wystraszyłeś mnie. – wykrzyknęła wzburzona.
- Przepraszam, przepraszam. Nie sądziłem, że aż tak się mnie boisz- posłał jej szelmowski uśmiech.
Annalyn przewróciła oczami.
- Jesteś potwornie przerażający. Naprawdę. A teraz idź się połóż bo jeszcze nie pozwoliłam ci wstawać.
- Za kogo ty się uważasz? Za moją matkę? – prychnął niezadowolony z polecenia.- mogę robić co mi się podoba.
- Tak, tak oczywiście. Bynajmniej nie w moim domu i nie pod moją opieką. A solidne wychowanie naprawdę by ci się przydało. Teraz ja tu rządzę. – uśmiechnęła się.- Jeżeli mnie zirytujesz nie wiadomo co  mogę ci dodać do jedzenia.
Chłopakowi trochę zrzedła mina, na co Annalyn uśmiechnęła się z satysfakcją i dała mu kuksańca w żebra.
-Aua, to bolało- zawołał z wyrzutem.- jestem ranny zapomniałaś? Rannych traktuje się delikatnie i z wyczuciem.
- Tak sądzisz?
- Zdecydowanie.
- Przypomnę ci o tym kiedyś jak znów będziesz mi opatrywał ranę od strzały. Wtedy raczej nie myślałeś o delikatności.
- Mogłaś się wykrwawić, liczył się czas.

-Mhm, jasne. Kilka sekund więcej i by było po mnie. Przyznaj się, doskonale się bawiłeś znęcając się nade mną. – mrugnęła do niego.- Teraz ja mam okazję poznęcać się nad tobą. I tak masz lepiej, bo puszysta kołdra nie wchodzi tak w rany jak mech i piasek. Trzymaj.- podała mu czysty kawałek materiału. –Zanieś do pokoju, czas na zmianę bandaży. I krótkie sprawozdanie.

Calibrion- cz. 1

Annalyn siedziała na głazie i wpatrzona w jezioro Klarythien rysowała palcami na powierzchni kamienia przeróżne wzory. Pełne zawijasów i zakrętów linie po chwili rozbłyskały zielonym światłem, by potem trysnąć iskrami i zniknąć. Dziewczyna zerknęła w stronę słońca.
-Co najmniej 16:15. Spóźnia się- mruknęła i zsunęła się ze skały.
Ruszyła w stronę pobliskiego lasu Thriel, zrywając po drodze zioła i kwiaty potrzebne jej później do przygotowywania eliksirów. Po kilkunastu minutach marszu dotarła w końcu na skraj puszczy. Pomimo ostrego słońca, w lesie panowała ciemność. Zagłębiając się coraz bardziej w ogromne zarośla musiała otulić się płaszczem ponieważ temperatura dość znacząco spadła. Gęste korony drzew nie przepuszczały prawie wcale światła, a jedynym odgłosem był szum liści. Kiedyś, gdy była mała, bała się tego lasu. Wywoływał w niej lęk, nad którym nie potrafiła zapanować. Teraz gdy dorosła i gdy zaczęła rozwijać swoje umiejętności, umiała powściągnąć strach. Nadal nie lubiła tej drogi, ale była w stanie ją pokonać. Przechodziła tędy już od dwóch lat, powoli zaczynała przyzwyczajać się do złowrogiej ciemności i nieprzerwanej ciszy. W pewnym sensie miało to swój urok. Spokój, którego nikt nie był w stanie zburzyć. Nie wiedziała co dokładnie sprawia,  że Thriel budzi niepokój.  Nie krążyły o nim żadne mrożące krew w żyłach opowieści, co więcej nie było żadnych legend. Może właśnie to tak odstraszało, sprawiało, że las stawał się obcy.  O każdym miejscu w wiosce Daellen można było coś powiedzieć. Każde miało swoją historię, zabawną lub straszną. To czyniło te miejsca przynależnymi i oswojonymi z mieszkańcami. Thriel był natomiast po prostu lasem. Annalyn przechodziła przez niego przynajmniej kilka razy w tygodniu. Rosły w nim unikatowe kwiaty stella vesperum zwane potocznie Gwiazdą Wieczoru. Potrzebowały ciemności aby móc się rozwijać a puszcza dostarczała im idealnych warunków. Były składnikiem najpotężniejszych eliksirów i były bardzo pożądanym towarem w Consociatio Magica. Pomimo częstego przebywania w lesie Annalyn nie mogła zdobyć się na odwiedzenie go nocą. Na razie było to po za jej możliwościami. Być może gdy rozwinie bardziej swoje umiejętności znajdzie w sobie dostateczną siłę woli.
 Z ulgą wyszła  na słoneczną polanę. Podczas zbierania kwiatów gwiazdy cały czas zastanawiała się czemu Saggito nie przyszedł. Nie mogła odeprzeć wrażenia, że coś mu się stało. Natomiast atmosfera w Thriel nie za bardzo sprzyjała optymistycznym myślom.
Zawsze kiedy opuszczała mroczny krąg drzew czuła jakby zostawiała tam cząstkę siebie. Pomimo strachu czuła jakieś powiązanie z lasem.
 Skierowała się w kierunku osady gdzie na obrzeżach stała jej mała chatka wraz z ogródkiem gdzie rosły najprzeróżniejsze zioła. Po 15 minutach uspokoiła się a nieobecność Saggita usprawiedliwiała faktem iż zapewne miał dużo obowiązków związanych z zamówieniami. Kiedy była już niedaleko swojego domu ujrzała postać w postrzępionym płaszczu i licznymi ranami z których sączyła się krew.
Z przerażeniem rozpoznała swojego przyjaciela.
***
- O cholera, Saggito! Co ci się stało- w przerażeniu nie panowała nad słowami. Podbiegła do ledwo trzymającego się na nogach chłopaka. Podtrzymując go wprowadziła go do izby i posadziła na krześle i sama drżącymi rękami zaczęła przygotowywać maść na rany. W pośpiechu rozcierała liście prohibere sanguinem jednocześnie dodając korzeń Leitony a także kwiat gwiazdy wieczornej, który miał wzmocnić efekt leczniczej substancji. Saggito jęczał cicho oddzierała strzępki płaszcza od jego skrwawionej klatki piersiowej i ramion. Annalyn oczyściła rany wodą a następnie nałożyła maść. Miała ona jednocześnie właściwości przeciwbólowe więc chłopak rozluźnił się nieco z westchnieniem ulgi. Opatrzywszy rany bandażem dziewczyna zalała zioła nasenne po  czym pomału wlała napar do gardła przyjaciela. Gdy zasnął wzięła go na plecy i możliwie jak najdelikatniej położyła na łóżku.
- Jednak noszenie wiader z wodą się opłaciło- mruknęła uwalniając się od ciężaru chłopaka. Nadal roztrzęsiona nalała do glinianego kubka herbaty wywaru z placidy pospolitej o właściwościach uspokajających i usiadła przy stole.  Przez głowę przelatywały jej tysiące myśli, wyobrażała sobie sytuacje na skutek których Saggito mógł zostać ranny. Z rozmyślań wytrąciło ją pukanie do drzwi. Gdy je otworzyła ujrzała kobietę owiniętą w granatowy płaszcz. Jej jasne włosy łagodnymi falami spływały po ramionach a oczy skrywane przez kaptur były błyszczące i w kolorze letniego nieba. Była młoda, mogła mieć maksymalnie 25 lat. Jej jasnej cery nie pokrywały jeszcze żadne zmarszczki. Była piękna i emanowała potężną siłą.
- Witaj- przywitała się cichym głosem- Mam dla ciebie przesyłkę. – To mówiąc sięgnęła do sakiewki przytroczonej do paska i wyciągnęła z niej medalion w kształcie gwiazdy.
Annalyn spojrzała na nią zaskoczona.
- Nie zamawiałam niczego
- To prezent- powiedziała kobieta wciskając jej w rękę wisiorek. – Powinnaś wiedzieć że… - wtem rozległ się szelest . Nieznajoma odwróciła się gwałtownie po czym wskoczyła na swojego białego konia.- Jeszcze się zobaczymy- krzyknęła i ruszyła galopem w stronę lasu.
Annalyn przez chwile stała w drzwiach próbując zrozumieć co się wydarzyło. Usłyszawszy stęknięcie Saggita ocknęła się i pobiegła do domu aby przygotować kolejną porcje maści przeciwbólowej. Może niedługo dowie się co naprawdę się wydarzyło.

Cień który czaił się wśród krzewów fortis hebram  powoli znikał.

Na początek

Blog ten będzie poświęcony mojej "książce" (jeżeli w ogóle można nazwać tak to co będę tu pisać). Akcja "Calibrionu" dzieje się w średniowieczu, i mam nadzieję, że niektórym się spodoba. Kolejne części/rozdziały będą wrzucane na bloga nieregularnie ponieważ wszystko zależy od mojej tzw. "weny". Na początek kilka pierwszych części, które już zostały przeze mnie napisane :) Każdy pozytywny komentarz dopinguje, ale czasami przyda się również krytyka dlatego gorąco zachęcam do zostawienia po sobie jakiegoś śladu ;). Miłego czytania!


Auvrea